poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział dwudziesty trzeci

Przechyliłam głowę w bok i usadowiłam ją na ramieniu Justina. Wpatrywałam się w przestrzeń przede mną. W czarna przestrzeń, na ostatnie krzesło na sali. Siedzieliśmy dłuższą chwilę w ciszy, aż Justin wstał i podał mi dłoń, by pomóc wstać i mnie. Stanęliśmy na środku parkietu, wtuleni w swoje ciała i tańczyliśmy bez żadnej muzyki. Kiwaliśmy się delikatnie na boki, nucąc wspólnie jakąś melodię. Zamknęłam oczy, a na mojej twarzy pojawił się cień zadowolenia.
Tę piękną ciszę przerwał Justin, mówiąc prosto do mojego ucha "gonisz".
Otworzyłam oczy i dopiero wtedy zauważyłam, że Justina już nie ma przy mnie, tylko biega po całej sali. Zbiegł po schodach i pognał w stronę siedzeń. Zaśmiałam się na głos i chwile potem biegłam za Justinem.
-Zachowujesz się jak dziecko-krzyknęłam, zmachana. Niby powoli go doganiam, ale wciąż jestem kilka metrów za nim.
Skręcił w lewo, wgłąb foteli, a ja podążyłam za nim. Usiadł na jednym z nich i czekał aż do niego dołączę. Usadowiłam się na jego kolanach.
-Jesteś słaba-zaśmiał się.
Odwróciłam się do niego twarzą i przymrużyłam  oczy, piorunując go wzrokiem. Od jedynie pocałował mnie w nos. -Możemy wracać?-zapytał, masując moje odkryte ramię.
-Tylko dokończę scenę i możemy.
Wstałam z niego i wróciłam na parkiet. Złapałam za miotłę i przejechałam nią raz, drugi i kolejny po podłodze.
                                                                             *

I could drag you from the ocean
I could pull you from the fire
When you're standing in the shadows
I could open up the sky
And I could give you my devotion
Until the end of time
And you will never be forgotten
With me by your side

And I don't need this life
I just need

I've got nothing left to live for
Got no reason yet to die
But when I'm standing in the gallows
I'll be staring at the sky
Because no matter where they take me
In death I will survive
And I will never be forgotten
With you by my side 


Zagryzłam wargę, przyglądając się zwinnym palcom Justina, przebiegających po kolejnych klawiszach fortepianu. Każda dobra nuta i każdy idealnie trafiony dźwięk, wydobywany z jego ust, rozchodził się w mojej głowie, zostawiając po sobie dreszcze na całym ciele.
Wsłuchując się w słowa piosenki, aż się rozpływałam. Wiem, że to wszystko wygląda tak banalnie i wręcz przerysowanie, ale każde słowo wypowiedziane o Justinie, o naszej miłości...jest w stu procentach prawdziwe.
-Wyjedzmy na wakacje. Tylko nasza dwójka. Ty i ja. Daleko stąd-powiedział Justin,gdy skończył piosenkę.
Właściwie miał racje, ale nie uda mi się połączyć niektórych spraw. Nie wiem czy moja skromna wypłata sprzątaczki na to pozwoli. Muszę część pieniędzy oddać Pattie, by nie czuć się źle z powodu, że siedzę jej na głowie jak rasowy darmozjad. Chciałabym mieć też coś dla siebie, gdyby stało się coś, co wymagałoby jakiejś kwoty pieniędzy, ale chcę też mieć trochę na jakieś wydatki związane z przyjemnościami. Do tego dochodzą te wakacje, nie wiem jak długie i jak kosztowne. A poza tym- czy dostanę wolne. Nie często je dostaję.
Podrapałam się po policzku i starałam się kalkulować wszystko.
-Nie wiem Justin...
-Nie myśl tyle, daj się ponieść-powiedział, kręcąc głową. Najprawdopodobniej wiedział co siedzi w mojej głowie. Rozgryzł mnie.
-Zastanowimy się jeszcze-stwierdziłam, wstając.
-Chodź, chodź-zawołałam i ruszyłam w stronę krzeseł, gdzie zostawiliśmy swoje ubranie wierzchnie. Wolę się ubrać, by nie zachorować. Kto wie czy po incydentach z ostatnich dni nie wylądujemy w szpitalu z zapaleniem płuc?
Kiedy ubrany Justin dołączył do mnie przy drzwiach, posłałam mu uśmiech, by przypadkiem nie pomyślał, że jestem zła. Bo nie jestem. A może tak pomyśleć po moim zachowaniu. Często zmienia mi się humor, ale Justin już chyba do tego przywykł i potrafi sobie z tym  radzić.
-Kocham cię-powiedział, całując mnie w usta.
Doskonale sobie z tym radzi..
Wyszliśmy z teatru i zamknęliśmy drzwi. Swój komplet kluczy schowałam do torebki i trzymając Justina za dłoń, ruszyliśmy w stronę jego auta. Chłopak jak dżentelmen otworzył przede mną drzwi od strony pasażera. Weszłam do środka i moment potem byłam zamknięta, bezpieczna w aucie. Zapięłam pas bezpieczeństwa i ruszyliśmy. Przyglądałam się każdemu, mijanemu przez nas drzewu i ciemnej przestrzeni wokół nich. Postanowiłam spuścić wzrok, bo obrazy za oknem zbyt mnie przytłaczają, uderzając we mnie wspomnieniami.
Ręka Justina znalazła się na moim kolanie, a moja dłoń podążyła na jego, głaszcząc ją i masując.
Mimo wszystko skupiał się na drodze, idealnie kierując jedną ręką. Kilka minut później byliśmy na podjeździe domu.Justin otworzył mi drzwi i puścił mnie przodem. Rozglądając się w każdą możliwą stronę, trzymając się kurczowo Justina. Do domu wręcz biegłam, na serio nie chcę być na dworze. W tej pustej przestrzeni, gdzie ojciec może gdzieś czyhać.
Szybko złapałam za klamkę i za nią szarpnęłam. Drzwi jednak były zamknięte. Szarpnęłam raz kolejny i prawie ze złości w nie kopnęłam. Krzaki zaczęły się ruszać i szeleścić, a ja wpadłam w panikę. Rozpłakałam się i zsunęłam po ścianie i usiadłam na zimnej podłodze. Justin od razu zjawił się obok. Wyciągnął klucze z kieszeni i w tempie natychmiastowym otworzył drzwi. Podniósł mnie i zaniósł do środka.
Widząc mój błagalny wzrok, zabezpieczył drzwi, zamykając je na dwa zamki. Od razu stałam się spokojniejsza i cicho przeprosiłam chłopaka. Otarłam mokre policzki i wstałam z ziemi, na której właśnie siedziałam.
-To impuls-starałam się obronić.
-Wiesz, że to był tylko wiatr?-zapytał, biorąc mnie w ramiona.
-Możliwe-przyznałam mu racje.- ale nie koniecznie to musiało być to..
Przyłożyłam  dłoń do ust i pociągnęłam nosem. Moja ręka nadal drgała. Starałam się uspokoić, wdychając powietrze Justina, ponieważ jego twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej. Ale nie przeszkadza mi to.
Jego usta musnęły mój policzek, zaraz potem nos aż dotarły do ust i starały się mnie uspokoić.
Wczoraj chcieli zadzwonić na policje, ale błagałam ich, by tego nie robili. Myśl ojca zdenerwowanego jeszcze bardziej mnie przerażała. To pewnie było głupie z mojej strony, ponieważ wciąż jest na wolności, a jego czyny nie zostaną ukarane.
-Wyjedzmy-Justin znów zaczął drążyć temat, a ja byłam coraz bardziej skłonna się zgodzić. Jednak moje myśli i obawy wciąż nie opuszczały mojej głowy.
-Proszę.
Musnął moje usta.
-Dobrze, tylko co z pracą?
-Zwolnij się, proszę!-jego mina była błagalna.
-Nie mogę- odpowiedziałam, marszcząc brwi.
-Zasługujesz na lepszą pracę-stwierdził, ciągnąc mnie za jeszcze drżącą  rękę w stronę schodów.

                                                                         *
-Mamo, bądź spokojna. Jedziesz do dziadków, a my będziemy bezpieczni.
Kobieta pokiwała głową. Widzę, że wciąż się martwi. Podobnie jak ja.
Koniec końców- zgodziłam się na zwolnienie z pracy. Nie zrobiłam tego jakoś z entuzjazmem, ale Justin tak nalegał...
Zgodziłam się też, by zadzwonili na policję, ale wtedy gdy my będziemy już w samolocie. Wiem, że zostawiłam ich z tym na głowie, ale wiem też, że to zbyt wiele dla mnie i po prostu nie dam rady.
-Bawcie się dobrze-poprosiła kobieta, przytulając nas oboje. -Będziemy.

Chwile potem siedzieliśmy w fotelach na pokładzie samolotu, lecącego na hawaje.
Boję się wielu rzeczy...w tym samolotów. Złapałam więc Justina za dłoń i schowałam twarz w jego pierś, gdy samolot wybił się w górę i leciał ku chmurą. Przed wyjazdem z domu zabrałam dość dużą dawkę środków uspokajających, ale nie dało ty zbyt wielkiego rezultatu. Pięść zacisnęłam na szarej bluzie Justina. Czułam przez materiał jego napinające się mięśnie i poruszającą się klatkę. Oddychał spokojnie, przyciskając moją głowę bardziej do siebie. Czułam się bezpieczna, więc po chwili, gdy ciśnienie przestało wbijać nas w krzesła i ból moich uszu ustał, uspokoiłam się nieco. Odważyłam się nawet otworzyć oczy. Siedziałam pod oknem, więc miałam szalenie piękny widok! Chmury przesuwały się i były tak blisko, że prawie mogłam ich dotknąć.
Odwróciłam wzrok z okna prosto na Justina, a na moich ustach ukształtował się wielki uśmiech. Chłopak zaśmiał się cicho, pocierając moje włosy, jakbym była dzieckiem. I w tym momencie strach zamienił się w autentyczne podekscytowanie. Miałam wielką ochotę pisnąć i skakać w miejscu-ten widok był tak piękny, plus pierwszy raz leciałam samolotem. Położyłam głowę na ramieniu Justina, po czym zagryzłam wargę i wpatrywałam się w mały telewizor na oparciu siedzenia. Justin właśnie włączył jakąś komedię i podał mi jedną słuchawkę, którą natychmiast umieściłam w lewym uchu.
-Już lepiej?-zapytał, całując mnie w czoło.
Pokiwałam głową na tak i oboje zajęliśmy się oglądaniem.
Po dwudziestu minutach filmu, poczułam się senna. Położyłam więc głowę na kolanach Justina i ziewnęłam, zatykając usta dłonią. Oblizałam usta i zamknęłam oczy. Dłonie Justina na moich plecach sprawiły, że poczułam się jeszcze bardziej komfortowo i po chwili zasnęłam.

Obudził mnie głos, wydobywający się z głośników, mówiący o tym, że należy zapiąć pasy, gdyż za chwile będziemy lądować. Otworzyłam oczy i podniosłam ślamazarnie głowę. Justin wciąż spał, więc postanowiłam go obudzić. Musnęłam jego szczękę po czym przysunęłam usta do jego ucha i powiedziałam cicho, ale na tyle głośno by zdołał się obudzić: "lądujemy, obudź się".
Jego oczy otworzyły się, ale jeszcze kilka razy ponowie je zamknął i otworzył.
-Cześć księżniczko- powiedział zaspanym głosem.
Zarumieniłam się-za każdym razem zresztą jak mówi do mnie w ten sposób.
-Możesz całować mnie tak częściej-stwierdził, przysuwając głowę do mojej.

Gdy wylądowaliśmy, poszliśmy po nasze bagaże i złapaliśmy taksówkę, by zawiozła nas w "specjalne miejsce", jak to nazwał Justin. Jechaliśmy dobre trzydzieści minut,aż dojechaliśmy na totalne odludzie. Wszędzie był piasek, a w oddali rozciągało się duże jezioro z dziwnie czystą wodą. Może jest sztuczne. Zapłaciliśmy za taksówkę i zabraliśmy bagaże, które w większości niósł Justin. Szliśmy pod piaszczystą górkę aż zobaczyliśmy domek. Piękny, oszklony domek z ogrodem. Dom nie był bardzo daleko od jeziora, zaledwie pięć minut spacerkiem, więc to było bardzo fajne.
Moje aż same się otworzyły, gdy byliśmy pod drzwiami domu.
-To wygląda niesamowicie.-rozejrzałam się dookoła i zatrzymałam wzrok na Justinie.
-Jesteśmy tu zupełnie sami.-szepnął mi do ucha.
-Dziękuje-rzuciłam się mu na szyję, a on pocałował mnie prosto w usta, trzymając walizki w dłoniach.
Spędzimy tu dwa tygodnie. Zupełnie sami. To wspaniałe.
Odłożył na chwile walizki i wyciągnął klucze, po czym wsunął je do zamka i przekręcił.
 Puścił mnie przodem i złapał za rączkę bagaży. 

                                                                                *

-Pospiesz się- poprosił Justin, siedząc na naszym wspólnym, śnieżnobiałym łóżku, czekając aż ubiorę się w bikini.
-Wiesz, że się wstydzę.
Chłopak tylko pokręcił głową z dezaprobatą i powolnym krokiem do mnie podszedł.
Wyciągnął mój brązowy, dwuczęściowy strój. Złapał za końce mojej koszuli i podciągnął ją do góry, odkrawając moje ciało. Myślałam, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię!
Zakryłam brzuch rękoma i odwróciłam się do niego tyłem, by nie mógł dużo zobaczyć.
-Proszę, nie wstydź się mnie. Nie wstydź się swojego ciała
Po moim policzku spłynęła łza,którą szybko wytarłam. Nie wiem czemu się tak zachowuję... przecież Justin już widział mnie bez koszulki.
Odwróciłam się do niego, wciąż nie ściągając rąk z ciała. Moja głowa była schylona, unikałam jego wzroku. Justin jednak nie pozwolił mi długo wpatrywać się w ziemię i milczeć, gdyż ujął dwoma palcami mój podbródek i sprawił tym, że byłam zmuszona patrzeć w jego oczy. Nie mówię, że mi to przeszkadza, ale nie chce by widział jak płaczę.
-Jesteś taka piękna. Musisz to zrozumieć.
Czy jestem piękna, skoro Justin tak mówi? Każe mi uwierzyć w to, ale nie wiem czy sam w to wierzy. Może tak na prawdę jestem brzydka, a on tak mówi, by nie było mi przykro?

                                                                            ***

Witam Was :) Jak widzicie- udało mi się napisać 23 rozdział.
Kolejny powinien pojawić się  już niedługo, ale nic nie obiecuję .
Wielkimi krokami zbliża się wielka scena +18 ..
Cóż, proszę o komentarze i do następnego :)
+zmieniłam nazwę na TT!! @twerkonjosh




poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział dwudziesty drugi

-Uciekł- usłyszałam krzyk chłopaków- nie wierzę.
Rozejrzałam się dookoła, by tylko potwierdzić ich słowa. Rzeczywiście po moim ojcu ani śladu. Widocznie musiał zdążyć uciec, gdy oni pędzili w ich stronę.
-Przepraszam-wydusiłam tylko z siebie i ogarnęło mnie przerażenie, pustka, złość i poczucie winy.
Justin z niewielką pomocą wstał i ruszył w moją stronę. Z jego przeciętej wargi sączyła się ciemno-czerwona ciecz.
Gdy tylko dłoń Justina znalazła się na moim ramieniu, wybuchłam płaczem. Poczucie winy aż rozwala mnie od środka. Gdyby nie to, że żyję, Justinowi nic by nie groziło...z mojej winy.
Jego dłonie oplotły  mnie wokół talii, a usta musnęły moje czoło, zostawiając po sobie mokry, czerwony ślad, który chwile potem starł wierzchem swojej dłoni.
-Tak się boję- przyznałam zgodnie z prawdą i wtuliłam się w pierś Justina, chowając w niej mój policzek.
-Musimy ją stąd zabrać, jest przemarznięta- uznał Justin, tuląc mnie jeszcze mocniej.
-Przestań-odsunęłam się od niego-to ty jesteś ranny!
Wypuścił powietrze głośno ustami i pociągnął mnie do namiotu, trzymając mocno za dłoń. Krzyknął tylko jeszcze do swojego taty, który miał na rękach swoje dzieci, żeby odpalił już auto.
Justin pomógł mi założyć coś na siebie i razem wyszliśmy, kierując się bezpośrednio do auta jego taty.
Ciągle rozglądałam się po lesie, mając nadzieje, że nie zobaczę gdzieś za drzewem ukrytego ojca.
W mojej głowie wciąż układały się kolejne słowa przeprosin, które skieruje do Justina, gdy tylko znajdziemy się sam na sam. Bezpieczni.
W aucie siedziałam pomiędzy Darcy, a Justinem, który kurczowo ściskał moją dłoń. Nie wiem czemu teraz tak o mnie dba, skoro to powinno być na odwrót. To on jest ranny i to ja powinnam go pielęgnować i zadbać, by wszystkie rany zagoiły się tak jak trzeba.
Widzę, że Justin cierpi, bo ile można przetrzymać cierpienie, ale stara się tego nie pokazywać po sobie. I tak zbyt nagiął swoją opinię "Bad boya", okazując mi uczucia.
Jego szczęka była zaciśnięta przez całą drogę, która dłużyła się w nieskończoność. Do moich oczu aż cisnęły się łzy za każdym razem, gdy spoglądałam na bladą twarz Justina z widocznymi rozcięciami.
Kilka metrów za nami jechały jeszcze dwa auta z resztą naszych przyjaciół.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, myślałam tylko o tym, by znaleźć się w środku i zamknąć za sobą drzwi.
Szłam, a wręcz biegłam, ciągnąc za sobą chwiejącego się Justina.
Załkałam, widząc Justina w świetle. Zacierał swój ból i rany sztucznym uśmiechem, który prawdopodobnie miał na celu mnie uspokoić.
Stanęłam na chwilę pod ścianą, by wziąć sześć głębokich oddechów i zapanować nad swoim gniewem, który przepełniał właśnie każdy skrawek mojego ciała.
-Spokojnie, Noe.
-Jak mam być spokojna?-uniosłam głos, pociągając nosem. -to wszystko jest bez sensu.
-Siadaj-rozkazałam, zanim zdążył coś powiedzieć. Pattie podała mi apteczkę, z której wyciągnęłam kilka rzeczy, których użyję do opatrzenia ran Justina.
Usiadłam na kolanach chłopaka, a jego dłonie powędrowały na obie strony moich bioder. Zignorowałam przyjemne dreszcze, przechodzące po mojej skórze w miejscu, w którym nasze ciała się stykają, bo to w tym momencie nie ma najmniejszego znaczenia.
Zacisnęłam wargi i zmrużyłam oczy, ponieważ skupienie wzięło górę. Justin zaśmiał się pod nosem.
Zmarszczyłam brwi, oddalając swoją twarz od jego i skarciłam go wzrokiem.
-Aw, to mała rana, to nic takiego.
-Nie sądzę, że to nic takiego-fuknęłam.
Zwilżoną gazę przyłożyłam do jego warg, a on niewzruszony przyglądał się moim dłoniom.
Przełknęłam ślinę i przeniosłam gazę nieco wyżej na jego łuk brwiowy, odkażając również to miejsce. Jego palce zacisnęły się na moich biodrach, sygnalizując mi, że czuje ból.
Pattie przyglądała się nam z wyraźną uwagą, a ja starałam się nie stresować jeszcze bardziej i opanować moje trzęsące ręce.
Darcy właśnie dzwoniła po mamę, by ją odebrała.
Gdy wszystko było dokładnie wyczyszczone z krwi, zakleiłam rany plastrami i na koniec pocałowałam jego czoło,zupełnie jak małe dziecko.
-Dziękuję-szepnął, obdarzając mnie najpiękniejszym, ale bladym uśmiechem.
-To ja dziękuję.
Wstałam z jego kolan i wyrzuciłam opakowanie po gazach do śmieci. Dopiero gdy ściągnęłam buty, uznając,że nie będę brudzić podłogi, przypomniałam sobie jak zimno jest mi w stopy.
-Tata pojechał odprowadzić chłopców i za chwile przyjedzie do nas-usłyszałam Pattie, gdy wchodziłam do pokoju.
Justin pokiwał tylko głową na znak, że zrozumiał i wyciągnął ku mnie ramiona, bym usiadła obok niego na kanapie. Posłusznie zrobiłam to co chciał i wtuliłam się w jego pierś.
-Tak bardzo przepraszam-powiedziałam na tyle głośno by i jego mama usłyszała moje słowa. W końcu i jej należą się przeprosiny. Niby od kilkudziesięciu minut wymyślałam i sklejałam w jedną spójność słowa, ale teraz one nie maja takiego znaczenia, jak same, proste przeprosiny.
Justin przyciągnął mnie jeszcze mocniej do swojego ciepłego ciała i potarł kciukiem mój policzek.
Podkurczyłam dogi na kanapie i rozgrzałam je swoimi dłońmi.
-Nie masz za co, na prawdę.
Pattie położyła rękę na moim ramieniu i delikatnie pomasowała skórę.
Podniosłam na moment wzrok, by uśmiechnąć się w jej kierunku z wdzięcznością.
Po chwili w mieszkaniu rozległ się odgłos pukania, na który aż podskoczyłam w miejscu.
Zaczęłam się trząść i cicho szlochać. Prawdopodobnie jestem przewrażliwiona, ale powoli wszystkie złe emocje i uczucia ze mnie uchodzą. Nie mogę tego wiecznie w sobie trzymać.
 Pattie spojrzała przez wizjer w drzwiach i od razu je otworzyła, wpuszczając do środka tatę Justina z jego nową żona i dzieciakami.
Odetchnęłam ciężko i zacisnęłam oczy, pozwalając ostatnim łzą wypłynąć swobodnie z moich oczu.
-jak się czujecie?-zapytał tata.
-całkiem dobrze.
Zegarek na szarej ścianie wskazywał drugą w nocy, więc automatycznie poczułam się zmęczona, jednak wątpię, bym potrafiła dzisiaj zasnąć.  Justin zauważył moje przekrwione i podkrążone oczy, więc wstał z kanapy.
-Położymy się już. Myślę, że każdemu z nas przyda się odpoczynek-powiedział i pociągnął mnie w kierunku schodów, machając do wpół śpiącej Jazz.
Szłam, opierając się o barierkę. Małymi krokami, wchodziłam po każdym schodku, a każdy krok sprawiał ból moim zamarzniętym stopą.
Gdy w końcu dotarliśmy do sypialni Justina, nawet się nie przebierając, wpełznęliśmy pod kołdrę.
Oparłam prawy policzek na Justinie i rozkoszowałam się ciepłem, który dawało mi okrycie i ciało chłopaka. Moje stopy powoli odzyskiwały czucie.
Dłonie Justina delikatnie, ale zdecydowanie i pewnie, masowały moje plecy, tuż pod koszulką.
Starałam się nie myśleć o tym, że mój tata może być gdzieś niedaleko i chcieć zrobić nam krzywdę. Tak, zawsze był zawistny, myślę, że po mojej ucieczce to się nasiliło i będzie starał się uprzykrzyć nasze życie w jak największym stopniu.
Wsłuchałam się w spokojny głos Justina, który nucił jakąś piosenkę tuż nad moim uchem i powoli oddałam się w objęcia Morfeusza. Nie śniło mi się nic konkretnego, jakieś niewyraźne, nic nieznaczące scenki, które nie łączyły się w jedną, spójną całość. Ale sen był przyjemny. Bardzo przyjemny.
Rano gdy się obudziłam, Justin leżał w tej samej pozycji, z oczyma skierowanymi na moją twarz.
Uśmiechał się delikatnie i pocierał kciukiem mój policzek, ostatnio często to robi.
-Jak się spało, księżniczko?-zapytał melodyjnym głosem.
Uniosłam kąciki ust do góry i na chwile wstrzymałam oddech. Spojrzałam głęboko w jego podkrążone oczy i zapytałam "a tobie?".
-Nie potrafiłem zasnąć-wzruszył ramionami. -Wolałem nad tobą czuwać.
Wyplatałam się z pościeli i  stanęłam na puchatym dywanie bosymi stopami.
-Muszę iść dziś do pracy-przygryzłam wargę, przyglądając się Justinowi, który właśnie wstawał z łóżka.
-Nie ma mowy.
-Muszę-uparcie ciągnęłam dalej-inaczej mnie wyrzucą.
-Noemi. Daruj sobie tę pracę.
Pokiwałam tylko głową na nie i ruszyłam w stronę łazienki. Stojąc przy drzwiach powiedziałam tylko "muszę" i weszłam do środka. Mały, metalowy zegarek na szafce wskazywał godzinę dwunastą, co oznaczało, że za cztery godziny będę musiała być w pracy, zwarta i gotowa.
Rozebrałam się i rzuciłam ciuchy gdzieś w kąt, po czym weszłam pod prysznic i włączyłam ciepła wodę. Nalałam arbuzowego żelu pod prysznic na dłoń i wsmarowałam w ciało, rozkoszując się zapachem owocu. Spłukałam pianę i sięgnęłam po szampon.
Gdy byłam czysta, wyszłam z wanny i owinęłam ciało miękkim ręcznikiem i rozczesałam włosy.
Wyszłam na chwile z łazienki po rzeczy do ubrania, gdy przypomniałam sobie, że jesteśmy w pokoju Justina.
Stanęłam na środku pokoju i wyraźnie zdenerwowana, przygryzłam wargę.
Usta Justina wygięły się w rogal i wstał, by mnie objąć. -pięknie pachniesz-stwierdził, całuąc moją szyje. Poczułam, że robię się czerwona jak burak.
-Możesz mi przynieść ubrania z mojego pokoju?-poprosiłam go, zmieniając temat.
Bez słowa jedynie z delikatnym uśmiechem, wyszedł z pokoju. Usiadłam spokojnie na łóżku.
Małe kropelki kapały prosto z moich włosów na poduszkę, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Wyschnie.
Spojrzałam przez okno, znajdujące się naprzeciwko łóżka i przysięgam, że przez ułamek sekundy widziałam tam mojego ojca. Z moich ust wydostał się krzyk, który rozległ się po całym pokoju, docierając ponownie do moich uszu. Trzymając się za ręcznik, zsunęłam się na ziemię. Zatkałam uszy rękoma. Wciąż słyszę  mój krzyk, który do złudzenia przypominał ten, gdy krzyczałam za każdym razem, kiedy mój ojciec mnie dotykał. Moje ręce zacisnęły się na włosach i mimowolnie ciągnęły je w dół, niemalże wyrywając je całymi garściami.
Jakaś siła pociągnęła mnie w górę i po chwili stałam w ramionach Justina.
Trzęsącym się ciałem, przytuliłam się do niego, pociągając nosem.
-Wszystko będzie dobrze, kochanie-zapewnił mnie, siadając, po czym pociągnął mnie na swoje kolana. Schowałam nos w jego szyi i kolejna porcja łez wydostała się z moich oczu. Justin na tyle mnie rozumie, że nie muszę mu o niczym opowiadać, by mógł mnie pocieszyć.
                                                                             ***
-Wiesz, że zawsze możesz wrócić do domu.
Pokiwałam głową na nie i wzięłam się za zamiatanie podłogi na scenie.
Justin uznał, że pójdzie ze mną do pracy (uparłam się, by tam iść), gdyż chce mnie chronić.
Rozejrzałam się po sali, zawieszając wzrok na poszczególnych elementach wystroju. Zagryzłam wewnętrzną część policzka.
-Zawsze lubiłem tu przebywać-zaczął.- wiesz.. posiedzieć w ciszy, pograć na pianinie, gdy nikt nie patrzy, czy chociażby pośpiewać piosenki. Nawet te najbardziej bezsensowne! Po prostu wiedziałem, że nikt tu mnie nie zobaczy, nikt nie będzie mnie osądzał.
Dołączyłam do niego i usiadłam na końcu sceny, pozwalając moim stopą zwisać nad ziemią.
-Ja to samo. Plus- nie ma i nie było tu mojego ojca. Nigdy jakoś nie specjalnie obchodziło go to gdzie pracuje, kiedy i jak. Wystarczyło mu, że dostaje moje pieniądze, które bezczelnie przepijał. Najprawdopodobniej nie obchodziło go nawet to czy żyję. Nie byłam mu na tyle potrzeba, by chciał mnie utrzymać przy życiu. Od zawsze pracuję na siebie. Teraz nie daje nam żyć tylko dlatego, że uciekłam-skończyłam mój monolog.

                                                                           *

Witajcie kochani ! Myślę, że teraz (ze względu na kilka spraw z mojego życia) mam większe możliwości na napisanie nowego rozdziału :)
Wątpię żeby ten blog wykroczył poza trzydzieści kilka rozdziałów, więc powoli, na serio małymi krokami zbliżamy się do końca.
Mam już nawet pomysł na kolejne opowiadanie. Znaczy się...pracuję nad tym, ale mam na to czas.
Mam nadzieję, że spodoba Wam się ten rozdział i ,że wyrazicie swoją opinię w komentarzu. Widzę, że wiele osób odeszło, ale czemu nie mogę pisać dla tej garstki?
Do następnego rozdziału,
+ zmieniłam nazwę na Twitterze z @GrandMcBer na @twerkonjosh (to tak w kwestii organizacyjnej).
++przepraszam za błędy, które zapewne gdzieś się znajdą.