sobota, 5 lipca 2014

Epilog

Przeszczep się przyjął. Od operacji i śmierci Justina minęły trzy lata. Po długim czasie, który przeznaczyłam na leczenie kardiologiczne oraz psychologiczne- wszystko się ułożyło. Staram się żyć lepiej niż kiedykolwiek. Justin jest w moim... naszym sercu i przypomina mi o sobie, gdy słyszę jego bicie. Często budziłam się z krzykiem w nocy i chciałam przytulić się do Justina, ale zastawałam tam jedynie zimne miejsce. to najgorsze uczucie jakie może być. Wtedy płakałam jeszcze bardziej, ponieważ przypominałam sobie, że jego już nie ma i nigdy nie będzie.
Miewam te okropne myśli "Jak on mógł mnie zostawić...zupełnie samą dla siebie i taką nieszczęśliwa", ale później jednak biorę do reki list od Justina i spoglądam na starą, wysuszoną już czerwoną różę, którą Justin zostawił dla mnie, po czym cały ten smutek znika, a na jego miejsce wchodzi ogromna duma i miłość, którą wciąż darzę chłopaka, który uratował mi życie. Często siedziałam godzinami przy grobie Justina... nawet w nocy i rozmawiałam z nim. Nigdy, logicznie rzecz biorąc, nie dostałam prawdziwej odpowiedzi. Pisałam też listy, które zostawiałam pod doniczką na nagrobku, a wtedy Justin przychodził do mnie w snach, prowadząc swój wspaniały monolog i przypominając mi o swojej miłości.
Przypominają mi o nim również zdjęcia, które wiszą wszędzie w domu, które w ozdobnych ramkach leżą na szafkach, oraz w albumach fotograficznych. Śpię w rzeczach Justina, których nigdy nie wyrzuciłam, ponieważ mam do nich sentyment i mimo, że minął już szmat czasu- wciąż pachną jak on. Piosenka "somebody to die for", którą Justin zostawił włączoną w aucie towarzyszy mi praktycznie wszędzie. Przyjęłam ją jako drugi list, czyli kolejna pamiątka po Justinie. Pamiętam te łzy, gdy wsłuchałam się w słowa po raz pierwszy. Wsiadłam wtedy do samochodu Justina, który przesiąknięty był jego zapachem(mimo, że minęło trochę). znalazłam jego samochód pod szpitalem, najwyraźniej nim tu przyjechał. Wnioskując po piosence- chciał, bym to właśnie ja go znalazła. Piosenka włączyła się automatycznie i wywołała kolejną histerie; atak złości, smutku, żalu, tęsknoty i frustracji. Siedziałam w tym aucie kilka godzin i słuchałam piosenki, która momentalnie stała się NASZĄ piosenką.
Po trzech latach pozwoliłam sobie na troszkę miłości i czułości ze strony kogoś innego. Zaczęłam wychodzić z nowymi, ale i ze starymi znajomymi. Poznałam kogoś nowego. Jest całkiem miły i przypomina mi Justina. Ma bardzo podobne, czekoladowo-karmelowe oczy. Aczkolwiek uznałam, że mam czas na związki i chcę iść ze wszystkim wolno, ponieważ lubię go, ale nie jest Justinem, który urzekł mnie od razu.  Nie chce, by poczuł się jakkolwiek odrzucony przeze mnie, nie chcę by pomyślał, że gonie potrzebuję. Wierzę, że chłopak patrzy z góry i widzi wszystko co robię i czuję się z tym dobrze, ponieważ potrzebuję jego bliskości. Wierze w niebo i życie po śmierci, więc wierze również w to, że on na mnie czeka i kiedyś znów się potkamy, by być razem w zdrowiu.
Pattie wydaje się być w końcu szczęśliwa. Rodzina była dla niej wielkim wsparciem. Niestety jej dom był zbyt pusty, mimo ciągłych odwiedzin, więc zdecydowała się na adopcje dziecka. Ja natomiast mam czas na dzieci, więc wzięłam ze schroniska dwa psy i kota. Dzięki nim czuję się mniej samotna. Gram, tańczę i śpiewam. W teatrze. W tym samym, w którym sprzątałam. Zmienił się szef i mogłam spróbować w przesłuchaniu. Kilka miesięcy temu miałam swój pierwszy występ i spełniam się w tym. Nigdy bym nawet nie myślała, że mogę wystąpić na tej scenie.
Ptaki przypominają mi wolność, którą ofiarował mi Justin. Motyle- piękno, którego nauczył mnie chłopak. Mrówka, która potrafi unieść więcej niż sama waży - siła, której teraz mam w dostatku.
Ogień, mimo, że jest nieniszczycielskim żywiołem- daje ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Kwiaty są takie delikatne i piękne... wszystkiego tego nauczył mnie on. Każdy człowiek jest wspaniały, ponieważ jest sobą. Zazdrość objawiana jest śmiechem, więc nie wolno zaprzątać sobie głowy nienawistnikami,którzy nie maja niczego lepszego do roboty niż naśmiewanie się, gdy tak na prawdę możemy zająć się rzeczami pożytecznymi. Trzeba znać swoją własną wartość, ponieważ ludzie widzą nas takimi jakimi my siebie widzimy i zły nastrój udziela się ludziom w naszym otoczeniu.
Dzięki Justinowi i wszystkiemu czego doświadczyliśmy, jestem lepszym człowiekiem.  Jestem mu za to dozgonnie wdzięczna i wiem, że nie będę mogła mu za to inaczej podziękować, niż wykorzystać każdą nasuwającą się szanse i czerpać z życia pełnymi garściami, ponieważ żyję za nas oboje.
Postanowiłam być skałą, silną i nienaruszalną.

Koniec 

*
I tak oto kończę z tą historią. Wiecie.. zawsze się zżywam z moimi opowiadaniami i jakoś trudno jest mi później je kończyć, ale kiedyś trzeba, bo po co ciągnąć to na siłę. 
Mam zamiar pisać nowe opowiadanie. Właściwie je zaczęłam, ale nie publikuje. Będzie to historia... jak zresztą wszystkie moje- w opór romantyczna, nawiązująca do powszechniejszych i mniej powszechnych problemów społeczeństwa. Nie będę Wam zdradzała więcej, niewiedza w tym przypadku będzie dobra, ponieważ poczekacie trochę i później możliwe, że się czymś zaskoczycie, a o to właśnie chodzi. Dziękuję, że byliście ze mną, choć zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z Was zrezygnowało i wiem, że to po (dużej) części moja wina. . W każdym razie dziękuję tym, którzy dotrwali do epilogu.
Cóż, żegnam się z Wami i do zobaczenia, mam nadzieję na nowym bogu! :)
@twerkonjosh 
Ps. Pamiętajcie, że zawsze możecie do mnie napisać w razie jakiś pytań lub jeśli chcecie po prostu porozmawiać.

piątek, 4 lipca 2014

Rozdział dwudziesty dzięwiaty

Obudziłam się dopiero w szpitalu. Justin siedział przy moim łóżku, trzymał mnie za dłoń i modlił się. Kiedy ścisnęłam jego rękę, jego głowa od razu podniosła się i nasze oczy się spotkały. Nic nie mówiąc, wybiegł z sali. dopiero na korytarzu usłyszałam jego krzyki. Po chwili zobaczyłam lekarza, Darcy i Pattie. Wciąż czułam się słabo, obraz był zamazany a w ustach miałam dosłownie wiór.
Spojrzenie Justina...przepełnione bólem, pełne nadziei i miłości, odbierało mi odwagę. Umieram, wiem to.
Lekarz zaczął mnie oglądać, wypytywał o moje samopoczucie, a prawda była taka, że czułam się fatalnie i nie mogłam nawet wymówić jednego słowa. Mój głos był bardzo słaby, ledwo słyszalny.
Skupiłam się na dźwięku urządzeń, do których byłam podłączona. Wciągnęłam powietrze ustami i postarałam się usiąść. Justin od razu wystrzelił, by mi pomóc. Posłałam mu uśmiech w ramach podziękowania.
Wszyscy siedzieli przy mnie prawie całą noc, ale ja czułam się z tym okropnie, więc poprosiłam ich, by poszli odpocząć. Jak się później dowiedziałam- byłam nieprzytomna cztery dni. Justin nawet na chwile nie odszedł od mojego łóżka, więc chciałam, by on w szczególności poszedł odpocząć. Po długim namawianiu, zgodził się. Zanim wyszedł, poprosił wszystkich, by opuścili pokój. Siedział ze mną i płakał. to były autentyczne łzy, więc płakałam razem z nim. Mówił mi, obiecywał, że będzie dobrze, musimy to przetrzymać razem i, że znajdziemy wyjście z tej sytuacji. Zmusiłam sie do wydania dźwięku, wymawiając ciche "Kocham cię". Odpowiedział mi to samo i aż przyssał się do moich warg. Potem wyszedł.

Oczami Justina

Szybkim krokiem wyszedłem ze szpitala. Nie chciałem nawet oblizać ust, by czuć słodkie wargi Noemi na swoich. Wsiadłem do auta i ruszyłem jak najszybciej przed siebie. Moim celem był nasz wspólny dom, gdzie w specjalnej szafce mam wszystko, czego potrzebuję.
Nie miałem przecież zamiaru teraz spać, to co planowałem ma się dzisiaj stać. Później wyśpię się wystarczająco dużo.
Wyciągnąłem pudełeczko i opróżniłem jego zawartość. Na stole położyłem kolejno: kartkę papieru, długopis, oświadczenie, różę i w końcu pistolet.
Zapaliłem lampkę i wziąłem się do pisania listu. Na początku szło mi dość opornie, nie wiedziałem jak się w ogóle za to zabrać, jakie słowa dobrać, żeby były odpowiednie i wyrażały to co mają wyrażać.Co prawda już wcześniej zastanawiałem się co takiego napisać, ale słowa utknęły gdzieś w najgłębszych zakamarkach mojego umysłu. Z czasem szło coraz sprawniej. Każde słowo wyciskało ze mnie kolejne i na samym końcu, pisząc "Ps.  Myślę, że zawsze potrzebowałem kogoś, dla kogoś będę mógł umrzeć. I pojawiłaś się Ty, dziękuję.", płakałem jak dziecko, ale to było prawdą.
Ściskałem mokrą od łez chusteczkę i starałem się opanować.  Nie boję się śmierci jako takiej; nie boję się bólu. To nie taki strach... Przeraża mnie fakt, iż nigdy więcej nie pocałuję Noemi, nie będę mógł jej poczuć, nie będziemy mieli wspólnych dzieci. Boję się zostawić swoją mamę, ale wiem, że jest silna, moja żona również. To widać we wszystkim co robi. co prawda miewała dni załamania, ale wciąż żyje- jest silna.
Mam nadzieję, że Bóg i niebo istnieją, wtedy będę mógł patrzeć na nie z góry i pilnować, by były bezpieczne, obydwie.
Napisałem jeszcze krótki list do mamy, w którym tłumaczę jej wszystko i przepraszam za każdy błąd, oraz piszę, że ją kocham.
Do stosu kartek dołączam zgodę na przeszczep organów po mojej śmierci. Nie chcę tylko, by Noemi dostała moje serce, bo wiem, że mogę się przyczynić do uratowania kilku kolejnych żyć. Chcę by moja śmierć przyniosła "nowe", lepsze dla tych wszystkich ludzi życia. Na odwrocie kartki naskrobałem chwiejnymi literami "Proszę, by Noemi Bieber, moja żona dostała moje serce do przeszczepu". Wiem, że i tak prawdopodobnie by je dostała, ponieważ jest pierwsza na liście do przeszczepu i na prawdę tego potrzebuje. Przeszedłem się jeszcze raz, ostatni raz po domu, w którym mieszkałem z moją żoną i ogarnąłem, żeby Noemi nie musiała tego robić, gdy wróci. Po moich policzkach wciąż płynęły łzy. Nie próbowałem nawet ich powstrzymywać, czy wycierać. Teraz mam czas na chwilę słabości. Wróciłem do naszej sypialni. Pistolet schowałem do kieszeni spodni, list dla Noe położyłem na łóżku włącznie z różą i wyszedłem. Podjechałem pod dom mojej mamy, po czym wrzuciłem list, włożony w żółtą kopertę do skrzynki.
Spojrzałem ostatni raz na budynek w którym dorastałem, po czym z delikatnym uśmiechem ruszyłem do szpitala. Jest godzina trzecia w nocy, więc na korytarzach będzie raczej pusto, nie licząc kilku pielęgniarek pracujących na noc i lekarza dyżurnego, lub pacjentów, którzy akurat cierpią na bezsenność. Zaczerpnąłem powietrza przez otwartą szybę i włożyłem do odtwarzacza płytę, po czym  ustawiłem, by dana piosenka włączyła się akurat, gdy ktoś otworzy drzwi auta.
Zamknąłem samochód i kurczowo trzymając zgodę na przeszczep. Plan jest prosty, pójdę na izbę przyjęć i dam tę kartkę lekarzowi, po czym wyciągnę pistolet i...
Gdy tylko kartka została przekazana w odpowiednie ręce, wyciągnąłem broń i przyłożyłem sobie ją do głowy. Nacisnąłem spust zanim lekarz poskładał sobie wszystko w całość i miał czas na interwencję.

Oczami Noemi

Zostałam obudzona po trzeciej w nocy, była już chyba nawet czwarta, wszędzie panował chaos, a ja nie potrafiłam zrozumieć o co chodzi. Miła pielęgniarka  o jasnej cerze i czarnych włosach powiedziała mi, że znalazł się dawca. Nie było czasu na jakiekolwiek pytania, od razu trzeba było zawieść mnie na sale operacyjną. Nie mogłam nawet napisać do Justina, żeby przyjechał. Ale to nic, zadzwonię do niego później.Usiadłam na wózku inwalidzkim i chwile później podłączali mnie pod różne kable. Musiałam podpisać tylko szybko jakieś niezbędne dokumenty i mogli zaczynać. Mówiono mi, że ta operacja jest trudna, że jest nawet szansa, że umrę na stole operacyjnym, ale myślałam pozytywnie. I tak jestem na tyle chora, że mogę umrzeć kiedykolwiek. Każda minuta w ostatnim czasie była na wagę złota, więc nie zaprzątałam sobie głowy myślą o śmierci. To wyścig o życie.Mój mięsień sercowy był na tyle zniszczony, że osłabiał moją wydolność fizyczną, a żadne tradycyjne leczenie nie przynosiło skutków. Można by było powiedzieć, że stałam się odporna na leki. Miałam na prawdę niską wydolność serca.  Do żyły podano mi jakiś lek i nałożono maskę na usta. Lekarz kazał mi liczyć w myślach. Nie zdążyłam nawet doliczyć do dwudziestu, bo obraz mi się rozmazał i zasnęłam.

Obudziłam się dopiero dwa dni po operacji, czyli w poniedziałek. Siedziała przy mnie Pattie. Była zapłakana i cała blada. Lekarz, który natychmiastowo przyszedł, opowiedział mi o przeszczepie, o tym, że będą mi teraz podawali leki immunosupresyjne, żeby transplantacja się przyjęła. Powiedział jeszcze kilka rzeczy tym typowym dla lekarzy bełkotem, którego nawet nie zrozumiałam. Zastanawiałam się tylko dlaczego Justina nie ma obok.
Gdy doktor wyszedł, wcześniej wypominając, że wpadnie później, zaczęłam rozmowę z mamą.
-Gdzie jest Justin?-zapytałam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Rana na klatce piersiowej dawała o sobie znać. Miałam wrażenie, że każdy wykonany przeze mnie ruch, pogarsza sytuację i wręcz rozrywa zszyte ze sobą kawałki skóry. Nie marudziłam jednak na głos, to w środku szlochałam z bólu.
-Myślę, że powinnaś to przeczytać-podała mi starannie zgięty kawałek papieru. Wzięłam go od niej i przez chwilę przyglądałam się samej fakturze kartki. Nie wiem dlaczego, ale mój umysł przewidywał najgorszego. Serce jednak pozostawało spokojne, na tyle, ile mogło.
Wzięłam głęboki wdech i wcześniej posyłając Pattie jedno, pytające spojrzenie, zaczęłam czytać pierwsze słowa. Później okazało się, że jest to list. I nie był to byle jaki list, bo pożegnalny i od osoby, która nie miała prawa się ze mną w tym momencie żegnać.


Najdroższa Noemi,
Teraz, gdy czytasz ten list, zapewne będę już po drugiej stronie. Uśmiechnięty i szczęśliwy, ponieważ jesteś bezpieczna i możesz żyć spokojnie.
Gdy byliśmy na wakacjach, głęboko myślałem nad Twoimi słowami "boję się, że pewnego dnia moje serce przestanie bić", bałem się tego samego. Te słowa nie opuszczały mnie nawet na sekundę! Jak mogłem pozwolić, byś i Ty tak myślała? Nie musiałem długo się nad tym zastanawiać, decyzja była prosta. Myślałem tylko o Tobie...
Widok Ciebie szczęśliwej w białej sukni, Twoje "chcę", a potem każdy poranek (choć nie było ich wiele), gdy budziłem się obok Ciebie i mogłem powiedzieć "Dzień dobry żono", i gdy Ty nazywałaś mnie swoim mężem i obiecywałaś mi, że urodzisz mi gromadkę dzieci, utwierdzały mnie w mojej decyzji. Wyglądałaś tak pięknie tego dnia w bieli z twarzą zakrytą welonem. Chciałem widzieć Cię taką każdego dnia.
Skarbie, to jedyny sposób, by Cię ocalić. Nie mogłem zrobić nic innego, więc nie miej mi za złe i nie obwiniaj siebie. Teraz siedzę z kawałkiem papieru i staram się przelać na kartkę słowa, które plączą mi się w głowie. Niczego nie żałuję, więc Ty też nie żałuj. Moje serce zawsze należało do Ciebie; od pierwszego dnia, gdy spotkaliśmy się wtedy w teatrze. Pamiętasz? Wtedy śpiewałaś dla pustej widowni i wyglądałaś najpiękniej na świecie. Nie znaliśmy się zbyt długo, ale wierzę, że dostaliśmy tę miłość w darze od Boga. To prawdziwa miłość.
Kochanie, to coś więcej niż miłość, to poświęcenie dla ukochanej osoby. Czasem jest tak, że czujesz, że musisz coś zrobić, bo nasze uczucia są prawdziwe. Żyj dalej, jakby nigdy nic się nie stało. Powiedz mojej mamie, że ją kocham. Ona kocha również ciebie! Zupełnie jak córkę, o której zawsze marzyła. Oh, ona Ci pomoże! Zrozumie wszystko.
Połóż czasem dłoń na piersi i poczuj jak Twoje serce bije. Wtedy pomyśl o mnie i o tym, że jestem w nim, gdy będziesz tego potrzebowała. Zawsze będę przy tobie, zawsze...
Będę też patrzył na Ciebie z nieba, jako Twój Anioł Stróż. Chcę widzieć Twój uśmiech.
Kocham Cię, Noemi. Na zawsze Twój,
Justin.
Ps.  Myślę, że zawsze potrzebowałem kogoś, dla kogoś będę mógł umrzeć. I pojawiłaś się Ty, dziękuję.

Czytałam to ze łzami w oczach. Popłakałam się jednak dopiero wtedy, gdy odnalazłam w spojrzeniu mamy prawdziwy ból, tęsknotę i żal...może też nienawiść, którą mnie w tym momencie darzy.
Przeczytałam po raz kolejny słowa, które widniały na kartce, starając się znaleźć w ich sensie drugie dno, które nie będzie oznaczało tragedii. Poczułam pustkę i nieuchronną ochotę śmierci. Wiedziałam jednak, że samobójstwo w tym wypadku byłoby niedorzeczne i całkowicie bezczelne. Nie mogę nawet o tym myśleć, ponieważ bohaterska śmierć Justina nie może być bezsensowna.
Uniosłam wzrok znad listu i przeniosłam go na drobną kobietę, siedzącą na drewnianym krześle. Jej lico wydawało się białe niczym kreda. -Przepraszam- wyszeptałam, czując nadpływającą kolejną porcję łez. -Nie miałam pojęcia...
-Nie, to nie twoja wina- jej zrozpaczoną twarz na chwile ozdobił blady uśmiech. -Do mnie również napisał-powiedziała, wyciągając pogniecioną kartkę z rozmazanymi literami. Pattie musiała siedzieć z nią w dłoni, płacząc. Nic dziwnego. Jej jedyny syn właśnie popełnił samobójstwo.
-Pisał, że nie mógł znieść twojego widoku, gdy cierpisz i, że po nocach śniło mu się, że umierasz...a on nic nie mógł na to poradzić. Myślał nad tym długo; wymyślił plan idealny. Wiedział co zrobić, by serce było zdatne do przeszczepu. Wiedział jak, kiedy i gdzie to zrobić. Noemi...-jej głos się na chwile urwał.
-On bardzo tego pragnął. Kocha cię- znów zalała się łzami a mnie zakuło serce.
Po raz kolejny przyjrzałam się listowi. Użył tu kilku zdań, które mówił w naszej przysiędze ślubnej. To te same słowa, które sprawiły, że zakochałam się w nim od nowa. Poczułam się winna temu wszystkiemu.
-To moja wina. Gdyby mnie nie poznał, nadal by żył. To niesprawiedliwe- wyłam tak głośno i intensywnie, że maszyny, do których byłam podłączona, odezwały się, stawiając na nogi pielęgniarki i lekarzy. Wszyscy natychmiastowo znaleźli się w mojej sali i ochoczo zaczęli mnie badać i wypytywać.
-Nie możesz tak mówić- Pattie ścisnęła moją trzęsącą się dłoń i związała poplątane włosy w kucyk.
Pociągnęła niezdarnie nosem i odpowiedziała na kilka pytań lekarzy. Zostali z nami w sali jeszcze chwile, po czym widząc, że sytuacja jest opanowana- wyszli, przyglądając się nam podejrzliwie.
Rozmowa była na prawdę uczuciowa. Płakałyśmy razem, zdarzyło się nam nawet zaśmiać kilka razy, wspominając jakieś starsze sytuacje. Mama obiecała się mną zaopiekować. Przyrzekłam jej to samo, więc wiemy, że możemy na siebie liczyć. Kobieta ze wszystkich sił starała się być opanowana, poważna i odpowiedzialna, ale nikt tak na prawdę od niej tego nie wymaga. Jej syn popełnił samobójstwo, wiadome, że nie będzie skakała z radości.

Wypuścili mnie do domu na pogrzeb Justina, co nie znaczy, że nie byłam pod ścisłą opieką. Tego samego dnia musiałam wrócić na odział. Byłam w złym stanie. Czułam się jakbym stała na krawędzi klifu i miała zaraz skoczyć, ale czyjeś silne ramiona na to nie pozwalały. Niewidzialna moc ciągnie mnie w drugą stronę. Dobrze wiem, że to Justin, który każe mi żyć. Żyć nie tylko za samą siebie jakby jutra nie było, ale także za niego, ponieważ jestem tego warta. Gdybym nie była, Justin nie oddałby mi swojego serca. Nie pogodziłam się z jego śmiercią, staram się jednak samej siebie nie obwiniać. Justin w liście mnie o to prosił, uznałam to za jego ostatnią wolę. Mam zamiar wypełnić każdą jego ostatnią wolę, którą spisał wyłącznie dla mnie w liście. Ten list zostanie ze mną na zawsze i będzie mi przypominał o pięknym czynie Justina.
W szpitalu zajął się mną psycholog. Pattie również miała swoje sesje, ponieważ wyglądała jak duch. Starałam się ją jakoś pocieszać, ale zdawałam sobie sprawę z tego, iż trudno będzie ją podnieść z riun. To dobra, silna kobieta. Postanowiłam wziąć z niej przykład.

                                                                               *

To ostatni rozdział na tym blogu. Pozostał nam tylko epilog, który pojawi się tu wkrótce. Zacznę go pisać już dziś, więc niewykluczone, że dodam go jutro :)
Dziękuję równie witness za piękne to na bloga. Możecie oczywiście się do niej zgłaszać, jeśli potrzebujecie podobnego.
@twerkonjosh


wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział dwudziesty ósmy

Stanęłam u boku Justina, wciąż trzymając go za dłoń w obawie, że mogę stracić równowagę lub co gorsza straciła przytomność. Pozwoliłam sobie na wzięcie kilku głębszych oddechów i nim się obejrzałam zaczęła się ceremonia. Mały kościół był wykonany praktycznie w całości z drewna. Był na serio bardzo rodzinny.
Cały stres momentalnie znikł. Łzy, które pojawiały się w moich oczach były spowodowane jedynie szczęściem i dumą. Zamknęłam oczy, słysząc słowa 1 listu do Koryntian. W myślach recytowałam, to co mówił Ksiądz.

  Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
  nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
  nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
  Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma. 


Zgadzałam się ze wszystkim co zawarte w tym utworze. Każde wręcz słowo jest przemyślane i odzwierciedla prawdziwą, zdrową miłość. Słowami odzwierciedlającymi prawdziwą miłość były również te, które wypowiedział Justin; najpiękniejsze jakie mogłam usłyszeć i jakie mogłam sobie wyśnić. Przyglądałam się jego ustom, które powoli, ale płynnie wypowiadały kolejne zdania. Nie czytał z kartek, znał każde słowo na pamięć i mówił to wszystko z wielkim uśmiechem, przepełniony miłością i nadzieją na lepsze jutro. 

Najdroższa...
Moje serce zawsze należało do Ciebie; od pierwszego dnia, gdy spotkaliśmy się w teatrze.
 Pamiętasz? Wtedy śpiewałaś dla pustej widowni i wyglądałaś najpiękniej na świecie. Nie znamy się zbyt długo, ale wierzę, że tę miłość dostaliśmy w darze od Boga. Potrzebuję Cię jak powietrza, to pewne. Teraz stoisz przede mną cała w bieli i za moment staniesz się moją żoną, moim aniołem.
Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, a przyjaźń to obietnica, którą należy dotrzymać, ale nie z przymusu, a z samej chęci jej dotrzymania.
  Teraz... stojąc tu przy wszystkich świadkach, choć najważniejszym świadkiem są nasze serca, obiecuję Ci wieczną miłość, nie ważne ile będziemy żyć. Obiecuję Ci to, że "na zawsze" nie stanie się pustym słowem, rutyną, lecz naszą więzią.  Miłość jest czymś co sprawia, że człowiek jest lepszy we wszystkim co robi. Każda, nawet najmniejsza istota potrzebuje tego uczucia.
Ziemia może mieć swój koniec nawet jutro, niebo może spadać, powietrze może się skończyć, ale przyrzekam, że będę robił wszystko, byś czuła się bezpieczna.
Masz mnie na zawsze. Masz moje serce na zawsze i masz na zawsze moje uczucia do Ciebie, które mogą być nawet przejrzyste jak szkło, banalne i przewidywalne, ale prawdziwe.

 Czułam, że moja przysięga, chociaż pisana z serca, nie była nawet w połowie tak piękna jak Justina.
Wytarł kciukiem łzę spływającą po moim policzku, a ja tylko zaśmiałam się pod nosem.
Każda osoba będąca na uroczystości, właśnie zalewała się łzami. Justin z trudem powstrzymywał się od płaczu. Nie często płakał w mojej obecności (zdarzyło się kilka razy, że płakał przy mnie). Wolał iść do łazienki, odkręcić wodę, by zagłuszała dźwięki i rozpłakać się dopiero tam. Raz płakał przy moim łóżku szpitalnym, ale wtedy był pewny, że śpię. Pamiętam jak ściskał moją dłoń i mówił niewyraźne słowa, pociągając nosem. Prawdopodobnie się modlił.
Teraz, gdy zakładał obrączkę przyniesioną przez Jaxona, mogłam dostrzec łzę, która po-kryjomu spływała od policzka po brodę, na końcu roztrzaskując się na ziemi.
Wesele było chyba najlepszą imprezą w moim życiu. Po prostu rewelacyjne, ale miałam wrażenie, że minęło zbyt szybko. Możecie się śmiać lub nie, ale tak było. Nigdy nie byłam typem imprezowiczki, więc niewiele w życiu przeżyłam. Mój ojciec, brak czasu i choroba od zawsze mnie we wszystkim ograniczały. Tym razem spróbowałam alkoholu i wytańczyłam się za wszystkie czasy! Najpiękniejszym tańcem był wspólny mój i Justina. Nie mieliśmy jednak konkretnego, wyuczonego układu. Razem tańczyliśmy już wolne tańce wystarczająco dużo razy, by móc powołać się na instynkt. Darcy mówiła, że wyglądaliśmy "per-fe-kcyj-nie, więc jej wierzyłam.
Nad ranem, gdy wszyscy goście powoli się rozchodzili i na niebo rozjaśniało się, postanowiliśmy już udać się do hotelu, gdzie mieliśmy spędzić swoją noc poślubną. Niebo tego poranka było piękne. Przełamywało się w kolorach różu, żółtego, delikatnie fioletowego i niebieskiego. Stojąc na balkonie z Justinem u boku, zakochiwałam się w tym widoku. Chłopak obejmował mnie od tyłu, udolnie radząc sobie z spódnicą mojej sukienki i nic nie mówił. Patrzył w tym samym kierunku co ja i po prostu milczał. Nie była to nieprzyjemna cisza. Była błoga.
Później stopniowo pozbywaliśmy się ubrań, popijając szampana i ulegając grze wstępnej. Byliśmy blisko, bardzo blisko. Nie spieszyliśmy się, ponieważ mieliśmy tyle czasu ile chcieliśmy i zapragnęliśmy w jak najlepszy sposób skonsumować nasze związek, tym razem będąc już pełnoprawnym małżeństwem z planami na przyszłość i głową pełną marzeń oraz nadziei. Gdy było po wszystkim i moje ciało jeszcze przyjemnie drżało, rozmawialiśmy o wszystkim. Mówiliśmy czego od siebie oczekujemy, jak chcemy, by wyglądała nasza rodzina. Nie myśleliśmy o tym co złe i, że lada dzień mogę umrzeć. W jego ramionach zapominałam o tym jak okropna była moja sytuacja. To najlepsze co mogło się wydarzyć.
Justin poinformował mnie z nutką strachu w głosie (bał się, że będę zła), że kupił nam mały domek z ogródkiem i basenem. Nie byłam zła, że podjął decyzje zupełnie sam (no prawie sam. Pomogła mu Pattie i Darcy). Rano od razu tam pojechaliśmy. Justin trafił w dziesiątkę! Domek był bardzo rodzinny, cały biały i wokół ozdobiony mnóstwem kwiatów. Przednie ściany były obrośnięte liśćmi i różowymi kwiatami, które rosły gdzieniegdzie. Byłam zauroczona samym jego zewnętrznym widokiem. W środku był jeszcze piękniejszy, tam również dominował kolor biały i drewno.Justin wniósł mnie przez próg,całując mnie zaraz po tym. Byłam bardzo szczęśliwa, że wyglądał właśnie tak, ponieważ raz mu wspominałam o takim wystroju. Nie było tam wiele pomieszczeń. Domek miał dwa piętra, ale po dosłownie kilka pomieszczeń na poziomie. Na parterze była kuchnia, całkiem nowoczesna, ale zachowano tam akcent białego i brązowego drewna, salon z beżową kanapą, dużym telewizorem, kilkoma doniczkami , które wisiały na ścianie, wielką biblioteczką koloru białego i tapetą z ptakami na jednej ścianie. Żyrandol był czarny, nowoczesny. 
W domu znajdowały się dwie łazienki. Jedna na górze, druga na dole. One również były z jednej strony tradycyjne, ale z drugiej nowoczesne. Dominowała tam czerń i biel. Obydwie były do siebie bardzo podobne.
Na górze znajdowała się nasza sypialnia, która była cała oszklona i, która była wyposażona w osobną, małą łazienkę i balkon z dwoma fotelami i stolikiem. Łóżko było podobne do tego w hotelu, tyle, że żeby dojść do niego, trzeba było wejść po schodkach na pewnego rodzaju (ogromną) półkę.
Dwa pokoje stały w pewnym sensie puste. Nikt ich nie zamieszkiwał. Wszędzie znajdowały się różowe i fioletowe kwiaty. W wazonie w salonie, w koszykach na ścianach i doniczkach na balkonie. Nawet w łazience.
Nie jest sposób opisać piękna tego domu, ponieważ zajęłoby to zbyt wiele miejsca i zeżarłoby dużo czasu, a to chyba teraz nie jest najważniejsze.  Czułam się ogromnie szczęśliwa tym wszystkim. Zarzuciłam mu ręce na szyję i wpiłam się w jego usta.
-Dziękuję- szepnęłam, kładąc mu głowę na ramię i przypatrując się ścianie, pustej ścianie, gdzie jak później się dowiedziałam- będzie wisiało nasze ogromne zdjęcie ślubne.
wkrótce dom zapełnił się milionem różnych zdjęć. Wisiały one na ścianach, leżały w ramkach na szafkach. Mamy mnóstwo zdjęć. Nigdy o tym nie wspominaliśmy, ale robiliśmy ich wiele- w każdym możliwym momencie, dlatego teraz mamy ich tak dużo. Zauważyłam, że to właśnie Justinowi najbardziej zależało na tych fotografiach. Piękne wspomnienia zatrzymane na kawałku kartki, zamrożone.
*

Od naszego ślubu minął równy tydzień. Mieliśmy już kilku gości. Wszyscy byli  zachwyceni wyglądem domu i naszym pomysłem ze zdjęciami. Kiedy goście nas odwiedzają, a pogoda nam sprzyja, zabieramy ich do naszego małego ogrodu, gdzie zwykle jemy obiad, ciasto, lub pijemy kawę wśród kwiatów, słuchając śpiewu ptaków.
W ciągu tego tygodnia  miałam dwa ataki. Lekarz powtarza, że moje serce staje się coraz słabsze. Z dnia na dzień coraz trudniej jest mu poprawnie funkcjonować i spełniać swoją anatomiczną funkcję.
Nie płaczę, nie histeryzuje; nie chce, by Justin, który i tak jest poddenerwowany, martwił się jeszcze bardziej. Co prawda w środku toczę bitwę sama ze sobą i ze swoim własnym nieuchronnym strachem, ale na zewnątrz pozostawałam twarda niczym głaz, podtrzymując na duchu chłopaka. Może to on powinien podtrzymywać na duchu mnie, ale żyje z tą chorobą na tyle długo, że w pewnym sensie przyzwyczaiłam się do myśli o śmierci i o tym, że jest ogromna szansa na to, iż odejdę troszkę wcześniej niż moi zdrowi znajomi (co nie oznacza, że nie bałam się. Prawda jest taka, że byłam przerażona).

Najgorszy okres w moim życiu miał miejsce  dwa tygodnie po naszym ślubie. Pamiętam, że szłam wtedy z Justinem do kościoła( po naszym ślubie przyrzekliśmy sobie, że będziemy chodzili razem częściej do kościoła) i dostałam ataku tak ogromnego i tak bolesnego jak jeszcze nigdy. Najpierw poczułam ból, który przypuszczam był podobny do rozrywania klatki piersiowej. Nie mogłam złapać głębokiego oddechu; raz na czas mogłam wciągnąć trochę powietrza, robiąc tym płytki oddech, a potem zemdlałam.
Nie wiem ile trwało zanim obraz całkowicie mi się zamazał i straciłam przytomność.
                                                                             *

Witam Was wszystkich, kochani x
Było mi jakoś wyjątkowo trudno napisać ten rozdział.  To są takie przełomowe sytuacje, które przypominają mi, ze coraz większymi krokami zbliżamy się do końca i to chyba dlatego mam taką "blokadę".
Proszę o komentarze! Aha i czytając wcześniejsze komentarze myślę, że dyzo z Was doszło już do tego jak chcę zakończyć opowiadanie, ale ćśś, jeszcze nie wszyscy skumali hahahah
Zapraszam Was na bloga koleżanki--> klik . Nie jest to opowiadanie, ale blog, gdzie możecie poznać opinię dziewczyny na temat ff i przy okazji poznać jakieś nowe historie.
Do następnego x @twerkonjosh