poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział dwudziesty drugi

-Uciekł- usłyszałam krzyk chłopaków- nie wierzę.
Rozejrzałam się dookoła, by tylko potwierdzić ich słowa. Rzeczywiście po moim ojcu ani śladu. Widocznie musiał zdążyć uciec, gdy oni pędzili w ich stronę.
-Przepraszam-wydusiłam tylko z siebie i ogarnęło mnie przerażenie, pustka, złość i poczucie winy.
Justin z niewielką pomocą wstał i ruszył w moją stronę. Z jego przeciętej wargi sączyła się ciemno-czerwona ciecz.
Gdy tylko dłoń Justina znalazła się na moim ramieniu, wybuchłam płaczem. Poczucie winy aż rozwala mnie od środka. Gdyby nie to, że żyję, Justinowi nic by nie groziło...z mojej winy.
Jego dłonie oplotły  mnie wokół talii, a usta musnęły moje czoło, zostawiając po sobie mokry, czerwony ślad, który chwile potem starł wierzchem swojej dłoni.
-Tak się boję- przyznałam zgodnie z prawdą i wtuliłam się w pierś Justina, chowając w niej mój policzek.
-Musimy ją stąd zabrać, jest przemarznięta- uznał Justin, tuląc mnie jeszcze mocniej.
-Przestań-odsunęłam się od niego-to ty jesteś ranny!
Wypuścił powietrze głośno ustami i pociągnął mnie do namiotu, trzymając mocno za dłoń. Krzyknął tylko jeszcze do swojego taty, który miał na rękach swoje dzieci, żeby odpalił już auto.
Justin pomógł mi założyć coś na siebie i razem wyszliśmy, kierując się bezpośrednio do auta jego taty.
Ciągle rozglądałam się po lesie, mając nadzieje, że nie zobaczę gdzieś za drzewem ukrytego ojca.
W mojej głowie wciąż układały się kolejne słowa przeprosin, które skieruje do Justina, gdy tylko znajdziemy się sam na sam. Bezpieczni.
W aucie siedziałam pomiędzy Darcy, a Justinem, który kurczowo ściskał moją dłoń. Nie wiem czemu teraz tak o mnie dba, skoro to powinno być na odwrót. To on jest ranny i to ja powinnam go pielęgnować i zadbać, by wszystkie rany zagoiły się tak jak trzeba.
Widzę, że Justin cierpi, bo ile można przetrzymać cierpienie, ale stara się tego nie pokazywać po sobie. I tak zbyt nagiął swoją opinię "Bad boya", okazując mi uczucia.
Jego szczęka była zaciśnięta przez całą drogę, która dłużyła się w nieskończoność. Do moich oczu aż cisnęły się łzy za każdym razem, gdy spoglądałam na bladą twarz Justina z widocznymi rozcięciami.
Kilka metrów za nami jechały jeszcze dwa auta z resztą naszych przyjaciół.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, myślałam tylko o tym, by znaleźć się w środku i zamknąć za sobą drzwi.
Szłam, a wręcz biegłam, ciągnąc za sobą chwiejącego się Justina.
Załkałam, widząc Justina w świetle. Zacierał swój ból i rany sztucznym uśmiechem, który prawdopodobnie miał na celu mnie uspokoić.
Stanęłam na chwilę pod ścianą, by wziąć sześć głębokich oddechów i zapanować nad swoim gniewem, który przepełniał właśnie każdy skrawek mojego ciała.
-Spokojnie, Noe.
-Jak mam być spokojna?-uniosłam głos, pociągając nosem. -to wszystko jest bez sensu.
-Siadaj-rozkazałam, zanim zdążył coś powiedzieć. Pattie podała mi apteczkę, z której wyciągnęłam kilka rzeczy, których użyję do opatrzenia ran Justina.
Usiadłam na kolanach chłopaka, a jego dłonie powędrowały na obie strony moich bioder. Zignorowałam przyjemne dreszcze, przechodzące po mojej skórze w miejscu, w którym nasze ciała się stykają, bo to w tym momencie nie ma najmniejszego znaczenia.
Zacisnęłam wargi i zmrużyłam oczy, ponieważ skupienie wzięło górę. Justin zaśmiał się pod nosem.
Zmarszczyłam brwi, oddalając swoją twarz od jego i skarciłam go wzrokiem.
-Aw, to mała rana, to nic takiego.
-Nie sądzę, że to nic takiego-fuknęłam.
Zwilżoną gazę przyłożyłam do jego warg, a on niewzruszony przyglądał się moim dłoniom.
Przełknęłam ślinę i przeniosłam gazę nieco wyżej na jego łuk brwiowy, odkażając również to miejsce. Jego palce zacisnęły się na moich biodrach, sygnalizując mi, że czuje ból.
Pattie przyglądała się nam z wyraźną uwagą, a ja starałam się nie stresować jeszcze bardziej i opanować moje trzęsące ręce.
Darcy właśnie dzwoniła po mamę, by ją odebrała.
Gdy wszystko było dokładnie wyczyszczone z krwi, zakleiłam rany plastrami i na koniec pocałowałam jego czoło,zupełnie jak małe dziecko.
-Dziękuję-szepnął, obdarzając mnie najpiękniejszym, ale bladym uśmiechem.
-To ja dziękuję.
Wstałam z jego kolan i wyrzuciłam opakowanie po gazach do śmieci. Dopiero gdy ściągnęłam buty, uznając,że nie będę brudzić podłogi, przypomniałam sobie jak zimno jest mi w stopy.
-Tata pojechał odprowadzić chłopców i za chwile przyjedzie do nas-usłyszałam Pattie, gdy wchodziłam do pokoju.
Justin pokiwał tylko głową na znak, że zrozumiał i wyciągnął ku mnie ramiona, bym usiadła obok niego na kanapie. Posłusznie zrobiłam to co chciał i wtuliłam się w jego pierś.
-Tak bardzo przepraszam-powiedziałam na tyle głośno by i jego mama usłyszała moje słowa. W końcu i jej należą się przeprosiny. Niby od kilkudziesięciu minut wymyślałam i sklejałam w jedną spójność słowa, ale teraz one nie maja takiego znaczenia, jak same, proste przeprosiny.
Justin przyciągnął mnie jeszcze mocniej do swojego ciepłego ciała i potarł kciukiem mój policzek.
Podkurczyłam dogi na kanapie i rozgrzałam je swoimi dłońmi.
-Nie masz za co, na prawdę.
Pattie położyła rękę na moim ramieniu i delikatnie pomasowała skórę.
Podniosłam na moment wzrok, by uśmiechnąć się w jej kierunku z wdzięcznością.
Po chwili w mieszkaniu rozległ się odgłos pukania, na który aż podskoczyłam w miejscu.
Zaczęłam się trząść i cicho szlochać. Prawdopodobnie jestem przewrażliwiona, ale powoli wszystkie złe emocje i uczucia ze mnie uchodzą. Nie mogę tego wiecznie w sobie trzymać.
 Pattie spojrzała przez wizjer w drzwiach i od razu je otworzyła, wpuszczając do środka tatę Justina z jego nową żona i dzieciakami.
Odetchnęłam ciężko i zacisnęłam oczy, pozwalając ostatnim łzą wypłynąć swobodnie z moich oczu.
-jak się czujecie?-zapytał tata.
-całkiem dobrze.
Zegarek na szarej ścianie wskazywał drugą w nocy, więc automatycznie poczułam się zmęczona, jednak wątpię, bym potrafiła dzisiaj zasnąć.  Justin zauważył moje przekrwione i podkrążone oczy, więc wstał z kanapy.
-Położymy się już. Myślę, że każdemu z nas przyda się odpoczynek-powiedział i pociągnął mnie w kierunku schodów, machając do wpół śpiącej Jazz.
Szłam, opierając się o barierkę. Małymi krokami, wchodziłam po każdym schodku, a każdy krok sprawiał ból moim zamarzniętym stopą.
Gdy w końcu dotarliśmy do sypialni Justina, nawet się nie przebierając, wpełznęliśmy pod kołdrę.
Oparłam prawy policzek na Justinie i rozkoszowałam się ciepłem, który dawało mi okrycie i ciało chłopaka. Moje stopy powoli odzyskiwały czucie.
Dłonie Justina delikatnie, ale zdecydowanie i pewnie, masowały moje plecy, tuż pod koszulką.
Starałam się nie myśleć o tym, że mój tata może być gdzieś niedaleko i chcieć zrobić nam krzywdę. Tak, zawsze był zawistny, myślę, że po mojej ucieczce to się nasiliło i będzie starał się uprzykrzyć nasze życie w jak największym stopniu.
Wsłuchałam się w spokojny głos Justina, który nucił jakąś piosenkę tuż nad moim uchem i powoli oddałam się w objęcia Morfeusza. Nie śniło mi się nic konkretnego, jakieś niewyraźne, nic nieznaczące scenki, które nie łączyły się w jedną, spójną całość. Ale sen był przyjemny. Bardzo przyjemny.
Rano gdy się obudziłam, Justin leżał w tej samej pozycji, z oczyma skierowanymi na moją twarz.
Uśmiechał się delikatnie i pocierał kciukiem mój policzek, ostatnio często to robi.
-Jak się spało, księżniczko?-zapytał melodyjnym głosem.
Uniosłam kąciki ust do góry i na chwile wstrzymałam oddech. Spojrzałam głęboko w jego podkrążone oczy i zapytałam "a tobie?".
-Nie potrafiłem zasnąć-wzruszył ramionami. -Wolałem nad tobą czuwać.
Wyplatałam się z pościeli i  stanęłam na puchatym dywanie bosymi stopami.
-Muszę iść dziś do pracy-przygryzłam wargę, przyglądając się Justinowi, który właśnie wstawał z łóżka.
-Nie ma mowy.
-Muszę-uparcie ciągnęłam dalej-inaczej mnie wyrzucą.
-Noemi. Daruj sobie tę pracę.
Pokiwałam tylko głową na nie i ruszyłam w stronę łazienki. Stojąc przy drzwiach powiedziałam tylko "muszę" i weszłam do środka. Mały, metalowy zegarek na szafce wskazywał godzinę dwunastą, co oznaczało, że za cztery godziny będę musiała być w pracy, zwarta i gotowa.
Rozebrałam się i rzuciłam ciuchy gdzieś w kąt, po czym weszłam pod prysznic i włączyłam ciepła wodę. Nalałam arbuzowego żelu pod prysznic na dłoń i wsmarowałam w ciało, rozkoszując się zapachem owocu. Spłukałam pianę i sięgnęłam po szampon.
Gdy byłam czysta, wyszłam z wanny i owinęłam ciało miękkim ręcznikiem i rozczesałam włosy.
Wyszłam na chwile z łazienki po rzeczy do ubrania, gdy przypomniałam sobie, że jesteśmy w pokoju Justina.
Stanęłam na środku pokoju i wyraźnie zdenerwowana, przygryzłam wargę.
Usta Justina wygięły się w rogal i wstał, by mnie objąć. -pięknie pachniesz-stwierdził, całuąc moją szyje. Poczułam, że robię się czerwona jak burak.
-Możesz mi przynieść ubrania z mojego pokoju?-poprosiłam go, zmieniając temat.
Bez słowa jedynie z delikatnym uśmiechem, wyszedł z pokoju. Usiadłam spokojnie na łóżku.
Małe kropelki kapały prosto z moich włosów na poduszkę, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Wyschnie.
Spojrzałam przez okno, znajdujące się naprzeciwko łóżka i przysięgam, że przez ułamek sekundy widziałam tam mojego ojca. Z moich ust wydostał się krzyk, który rozległ się po całym pokoju, docierając ponownie do moich uszu. Trzymając się za ręcznik, zsunęłam się na ziemię. Zatkałam uszy rękoma. Wciąż słyszę  mój krzyk, który do złudzenia przypominał ten, gdy krzyczałam za każdym razem, kiedy mój ojciec mnie dotykał. Moje ręce zacisnęły się na włosach i mimowolnie ciągnęły je w dół, niemalże wyrywając je całymi garściami.
Jakaś siła pociągnęła mnie w górę i po chwili stałam w ramionach Justina.
Trzęsącym się ciałem, przytuliłam się do niego, pociągając nosem.
-Wszystko będzie dobrze, kochanie-zapewnił mnie, siadając, po czym pociągnął mnie na swoje kolana. Schowałam nos w jego szyi i kolejna porcja łez wydostała się z moich oczu. Justin na tyle mnie rozumie, że nie muszę mu o niczym opowiadać, by mógł mnie pocieszyć.
                                                                             ***
-Wiesz, że zawsze możesz wrócić do domu.
Pokiwałam głową na nie i wzięłam się za zamiatanie podłogi na scenie.
Justin uznał, że pójdzie ze mną do pracy (uparłam się, by tam iść), gdyż chce mnie chronić.
Rozejrzałam się po sali, zawieszając wzrok na poszczególnych elementach wystroju. Zagryzłam wewnętrzną część policzka.
-Zawsze lubiłem tu przebywać-zaczął.- wiesz.. posiedzieć w ciszy, pograć na pianinie, gdy nikt nie patrzy, czy chociażby pośpiewać piosenki. Nawet te najbardziej bezsensowne! Po prostu wiedziałem, że nikt tu mnie nie zobaczy, nikt nie będzie mnie osądzał.
Dołączyłam do niego i usiadłam na końcu sceny, pozwalając moim stopą zwisać nad ziemią.
-Ja to samo. Plus- nie ma i nie było tu mojego ojca. Nigdy jakoś nie specjalnie obchodziło go to gdzie pracuje, kiedy i jak. Wystarczyło mu, że dostaje moje pieniądze, które bezczelnie przepijał. Najprawdopodobniej nie obchodziło go nawet to czy żyję. Nie byłam mu na tyle potrzeba, by chciał mnie utrzymać przy życiu. Od zawsze pracuję na siebie. Teraz nie daje nam żyć tylko dlatego, że uciekłam-skończyłam mój monolog.

                                                                           *

Witajcie kochani ! Myślę, że teraz (ze względu na kilka spraw z mojego życia) mam większe możliwości na napisanie nowego rozdziału :)
Wątpię żeby ten blog wykroczył poza trzydzieści kilka rozdziałów, więc powoli, na serio małymi krokami zbliżamy się do końca.
Mam już nawet pomysł na kolejne opowiadanie. Znaczy się...pracuję nad tym, ale mam na to czas.
Mam nadzieję, że spodoba Wam się ten rozdział i ,że wyrazicie swoją opinię w komentarzu. Widzę, że wiele osób odeszło, ale czemu nie mogę pisać dla tej garstki?
Do następnego rozdziału,
+ zmieniłam nazwę na Twitterze z @GrandMcBer na @twerkonjosh (to tak w kwestii organizacyjnej).
++przepraszam za błędy, które zapewne gdzieś się znajdą.