wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział Dwudziesty Siódmy

Zadzwoniła Pattie. Mój ojciec spłonął w pożarze.
Z akt wynika, że był zbyt pijany, by pamiętać o zakręcaniu gazu, który sam odkręcił i następnie sam poszedł spać. Nie wiadomo jednak czy zrobił to specjalnie, ale wpisali w papiery, że śmierć nastąpiła przypadkowo w upojeniu alkoholowym. Miałam mieszane uczucia. Jednocześnie czułam ogromną ulgę, bo mój koszmar z nim w roli głównej dobiegł końca, ale jednocześnie gdzieś w sercu poczułam ukłucie i pewnego rodzaju pustkę. Kazano nam wracać jak najszybciej, by pomyśleć co zrobić dalej i złożyć ewentualne zeznania.
Nie mieliśmy im tego za złe. I tak już nacieszyliśmy się sobą dostatecznie. Samolot mieliśmy następnego dnia z samego rana. Wieczorem siedzieliśmy z policjantami, rozmawiając na temat mojego ojca. Kazali mi opowiedzieć o wszystkim co wydarzyło się od śmierci mojej mamy. to nigdy nie był dobry temat dla mnie; zawsze był drażliwy, ale wiedziałam, że musiałam im o tym opowiedzieć. W każdym razie Justin był obok, trzymając mnie wciąż za rekę i przypominając mi, że jest tutaj i zostanie na zawsze. Popłakałam się... Justin również uronił kilka łez.
Wieczorem gdy zaczęłam o tym wszystkim głęboko myśleć, dostałam ataku serca. Tym razem sprawa wyglądała nieco poważniej i już nie ma żartów.  Teraz leżę w szpitalu, jest godzina trzecia w nocy i Justin siedzi obok mnie. Zasnął, wygląda tak rozkosznie. Jest źle, ale żyje.
Doktor powiedział, że potrzebuję natychmiastowego przeszczepu, ale o serce dla mnie jest trudno. Każdy dzień zwłoki działa tutaj na niekorzyść i jest prawdopodobieństwo, że już jutro mogę być martwa. Dokładnie widziałam ból w jego oczach i starałam się postawić na jego miejscu, ale ta wizja bolała mnie jeszcze bardziej. Zdaję sobie sprawę z tego, że mało prawdopodobne jest, by znalazł się dawca. Bardziej prawdopodobne jest to, że umrę...
Wiedziałam, że moja choroba jest ciężka, ale zdaje się, że zapomniałam o tym od momentu, gdy poznałam Justina. Oczywiście brałam leki, bo byłam świadoma wady serca, tyle,że Justin był lekiem dla mojego umysłu i zranionej duszy. I był silniejszy.

Zostałam w szpitalu przez kilka dni. Hm, może to były tygodnie? To ciągnęło się w nieskończoność! Tak to przynajmniej wyglądało z mojej perspektywy.Chciałam zrobić pogrzeb mojemu ojcu. Justin co prawda był nastawiony do tego pomysłu raczej negatywnie, ale w końcu uległ. Jednak przez mój atak nie miałam jak się tym zająć, więc pochowało go państwo. Zrozumieli moją sytuację i uznali go za człowieka bez jakiejkolwiek rodziny.
Któregoś dnia, gdy wszyscy ważni dla nas ludzie byli nas odwiedzić, powiedzieliśmy im o zaręczynach. Byli w niebo wzięci (wcześniej nie pisnęliśmy o tym nawet słówka. Nie było przecież na to czasu). W tym dniu dostałam również pierścionek zaręczynowy od Justina. Uznałam to za całkowicie zbędne, ale chłopak się uparł, twierdząc, że chce, by było to w pełni prawdziwe. Oh, przecież bez pierścionka da się przeżyć.  Justin stwierdził też, że chce wziąć ślub jak najszybciej, więc siedząc w szpitalu, organizowaliśmy wszystko. Kto ma usiąść z kim, jak mają wyglądać obrączki, jaki będzie kolor kwiatów i tak dalej. To całkiem przyjemne. Niestety nie wszystko udało nam się załatwić razem, siedząc w szpitalu.  Justin musiał iść ustalić termin w małym kościółku z drewna na obrzeżach miasta, który był jak wyśniony. Idealny na tę okazję. Później kiedy wyszłam ze szpitala i byłam (powiedzmy) w pełni sił, razem udaliśmy się na rozmowę z Księdzem. Nie widział wiele przeciwko naszemu ślubowi, prócz tego ile się znamy.
"Czy to co się dzieje nie jest wymyślone przez Boga? Czy to nie on napisał nam tę historię i postawił nas sobie na drodze, byśmy mogli wypełnić jego piękny plan?", powiedział Justin, przekonując go i sprawiając, że zakochałam się w nim po raz setny.
                                                                             ***
Poprawiłam welon na swojej głowie i po raz kolejny spojrzałam w lustro, by ocenić swój wygląd. Piękna, długa suknia wyglądała niesamowicie. Była biała, jak zawsze marzyłam; obcisła u góry, bez ramiączek,gorset jest cały ozdobiony kryształkami. Na wysokości bioder suknia rozszerzała się. Wygląda jak u księżniczki. Pamiętam, że wybór idealnej kreacji trwał dość długo. W różnych salonach byłam z mamą Justina, Darcy, Caitlin (okazała się być wspaniałą przyjaciółką) i babcią Justina, która oglądała wszystko przez Skype (tak, zabraliśmy laptopa na przymierzanie sukien ślubnych, ale nie było innej możliwości, a bardzo chciała to zobaczyć), ponieważ nie dała rady przyjechać wcześniej. Przymierzyłam masę sukien o różnorodnym kroju i każda była na swój sposób piękna i wyjątkowa, ale żadna z nich nie była tą moją jedyną suknią... aż do momentu, gdy dostałam w ręce tę. Gdy tylko założyłam ją na swoje ciało i przejrzałam się w lustrze- zaczęłam płakać. Od wieku nastoletniego marzyłam o właśnie takiej sukni, w której będę czuła się jak księżniczka. Obróciłam się dookoła i znów stanęłam, by się sobie przyjrzeć. Delikatny makijaż poprawiał mój wygląd, ale nie był zbyt ostry i nachalny. Był w sam raz. Z moimi włosami nie cudowali zbyt wiele. Zrobili mi jedynie delikatne fale, które uzyskuje, gdy zmoczę włosy w ocenie i pozwolę im wyschnąć bez pomocy suszarki.
Stwierdzili, że pasma swobodnie mają opadać na moje plecy. Na szyi wisiał srebrny, skromny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie serca, który dostałam od Justina kilka dni temu. Nabrałam powierza do płuc i odwróciłam się w stronę Pattie, która siedziała w ciszy na białej kanapie i z uśmiechem patrzyła na mnie już od około godziny.
-Wyglądasz pięknie, kochanie-powiedziała, zaciskając wargi. Mogę przyrzec, że widzę łzy w jej oczach. Wstała w końcu z miejsca i podeszła do lustra. Poprawiła moja sukienkę, która w nieprawidłowy sposób marszczyła się z tyłu, po czym po prostu mnie przytuliła. Stałyśmy przez chwilę w ciszy, przytulając się do siebie. Nieoczekiwanie zalałam się łzami. Kobieta złapała mnie za ramiona i obdarzyła mnie uśmiechem.  Odwzajemniłam go przez łzy. Wytarła moje policzki, starając się nie zniszczyć makijażu.
Kobieta była ubrana w czarną, obcisłą, ale elegancką i stonowaną sukienkę przed kolano. Na stopach miała zwykłe buty na obcasach. Na nadgarstku widniała jedynie bransoletka. Jej strój to nic wyszukanego, zwykła sukienka, ale muszę przyznać, że wyglądała pięknie.
-Kochasz go, Noemi?-zapytała, odgarniając włosy z mojego policzka. -Kocham-odpowiedziałam, szlochając. To zdecydowanie łzy szczęścia. Nie czuje nawet cienia wątpliwości co do naszego ślubu.
-Tak więc nie płacz. Nie możesz tego robić z dniu swojego ślubu-stanęła kawałek ode mnie i znów wbiła we mnie wzrok.
Zaśmiałam się pod nosem, czując jak mój brzuch znów się  buntuje. Złapałam się więc za niego i czekałam aż dziwne uczucie ustanie. Kobieta przykucnęła i poprawiła sukienkę również przy samej ziemi. -Znacie się na prawdę krótko, ale to nie znaczy, że wasza miłość jest gorsza, Noemi. Jesteście wspaniali.
                                                                              ** *

Wciągnęłam powietrze nosem, patrząc na jeszcze zamknięte drzwi do kościoła, w którym się pobieramy. Czekam aż muzyka weselna rozbrzmi, sygnalizując mi, że mam wejść do kościoła.
Po mojej prawej stronie stał ojciec Justina, który sam zgłosił się do odprowadzenia mnie do ołtarza, bym nie czuła się samotnie w tym dniu. Przed nami była Jazmyn, której rolą dzisiejszego dnia będzie sypanie kwiatów. W swojej małej dłoni trzyma miały koszyk, ozdobiony liliową wstążką.
Do moich uszu dotarła muzyka i w tej chwili poczułam dotyk dłoni na swoim ramieniu. Jeremy chwile później złapał mnie pod rękę, a wielkie, drewniane drzwi otworzyły się przed nami (do tego wyznaczeni byli Christian i jeszcze jeden chłopak z rodziny Justina, którego nawet nie znałam). Jazzy wyszła pierwsza. Zanurzyła swoją rączkę w delikatnych, białych płatkach róży i zaczęła nieudolnie rozsypywać je wszędzie co było według mnie przeurocze. Idąc przez kościół i czując wzrok każdej zebranej osoby, zebrało mi się na wymioty. Z każdej strony było słychać ciche westchnienia i komentarze na mój temat. W mojej głowie natychmiast utworzyły mi się rożne kompromitujące mnie historie, które mogą mieć miejsce w ciągu tych kilku sekund, gdy zmierzam ku ołtarzowi. 
Starałam się odsunąć od siebie te obawy i myśleć tylko o tym co najlepsze. Uśmiechnęłam się w końcu promiennie i wyprostowałam się. Justin stał już przy ołtarzu i czekał na mnie. Wyglądał pięknie. Był ubrany w zwykły garnitur z białym krawatem i jego strój nie wyróżniał się w sumie niczym, ale wyglądał wspaniale i czekał tam na mnie, ukazując rządek swoich białych zębów.
Przy ołtarzu stała również Darcy i Dave, których wybraliśmy na swoich świadków.
Doszliśmy do chłopaka, którego oczy zaświeciły się i tata odsłonił moją twarz, która dotychczas zasłonięta była welonem.  W tym momencie jakby wszyscy wstrzymali oddech i to włącznie ze mną.
Moje dłonie trzęsły się jak cholera, ale gdy Justin złapał mnie za rękę, poczułam się ukojona.

                                                                            *  

No więc witajcie, kochani! Jeśli mam być szczera...to mam chyba nagły napad weny a dodatkowo mam masę czasu, który mam zamiar wykorzystać w dobry sposób!
Jak już wspomniałam kiedyś- opowiadanie zbliża się do końca, więc zostało nam kilka rozdziałów. Ogólnie rzecz biorąc mam nowy pomysł i powoli realizuje ten projekt, więc nie rozstaniemy się na aż tak długo! :)
Nie wiem kiedy dodam nowy rozdział, bo coś czuję, że będzie trudno mi go napisać. Ale w zamian za to macie tutaj nowy zwiastun, przybliżający troszkę do końca opowiadania :) <<klik>>
Zrobiła go dziewczyna z "Kreatywne Zwiastuny"-> zawsze możecie do nich pisać, jeśli potrzebujecie zwiastuna! Proszę o jakieś opinie na temat rozdziału i... do kolejnego :)
+zapraszam Was na bloga mojego kolegi :)  xo @twerkonjosh