wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział dwudziesty ósmy

Stanęłam u boku Justina, wciąż trzymając go za dłoń w obawie, że mogę stracić równowagę lub co gorsza straciła przytomność. Pozwoliłam sobie na wzięcie kilku głębszych oddechów i nim się obejrzałam zaczęła się ceremonia. Mały kościół był wykonany praktycznie w całości z drewna. Był na serio bardzo rodzinny.
Cały stres momentalnie znikł. Łzy, które pojawiały się w moich oczach były spowodowane jedynie szczęściem i dumą. Zamknęłam oczy, słysząc słowa 1 listu do Koryntian. W myślach recytowałam, to co mówił Ksiądz.

  Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
  nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
  nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
  Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma. 


Zgadzałam się ze wszystkim co zawarte w tym utworze. Każde wręcz słowo jest przemyślane i odzwierciedla prawdziwą, zdrową miłość. Słowami odzwierciedlającymi prawdziwą miłość były również te, które wypowiedział Justin; najpiękniejsze jakie mogłam usłyszeć i jakie mogłam sobie wyśnić. Przyglądałam się jego ustom, które powoli, ale płynnie wypowiadały kolejne zdania. Nie czytał z kartek, znał każde słowo na pamięć i mówił to wszystko z wielkim uśmiechem, przepełniony miłością i nadzieją na lepsze jutro. 

Najdroższa...
Moje serce zawsze należało do Ciebie; od pierwszego dnia, gdy spotkaliśmy się w teatrze.
 Pamiętasz? Wtedy śpiewałaś dla pustej widowni i wyglądałaś najpiękniej na świecie. Nie znamy się zbyt długo, ale wierzę, że tę miłość dostaliśmy w darze od Boga. Potrzebuję Cię jak powietrza, to pewne. Teraz stoisz przede mną cała w bieli i za moment staniesz się moją żoną, moim aniołem.
Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, a przyjaźń to obietnica, którą należy dotrzymać, ale nie z przymusu, a z samej chęci jej dotrzymania.
  Teraz... stojąc tu przy wszystkich świadkach, choć najważniejszym świadkiem są nasze serca, obiecuję Ci wieczną miłość, nie ważne ile będziemy żyć. Obiecuję Ci to, że "na zawsze" nie stanie się pustym słowem, rutyną, lecz naszą więzią.  Miłość jest czymś co sprawia, że człowiek jest lepszy we wszystkim co robi. Każda, nawet najmniejsza istota potrzebuje tego uczucia.
Ziemia może mieć swój koniec nawet jutro, niebo może spadać, powietrze może się skończyć, ale przyrzekam, że będę robił wszystko, byś czuła się bezpieczna.
Masz mnie na zawsze. Masz moje serce na zawsze i masz na zawsze moje uczucia do Ciebie, które mogą być nawet przejrzyste jak szkło, banalne i przewidywalne, ale prawdziwe.

 Czułam, że moja przysięga, chociaż pisana z serca, nie była nawet w połowie tak piękna jak Justina.
Wytarł kciukiem łzę spływającą po moim policzku, a ja tylko zaśmiałam się pod nosem.
Każda osoba będąca na uroczystości, właśnie zalewała się łzami. Justin z trudem powstrzymywał się od płaczu. Nie często płakał w mojej obecności (zdarzyło się kilka razy, że płakał przy mnie). Wolał iść do łazienki, odkręcić wodę, by zagłuszała dźwięki i rozpłakać się dopiero tam. Raz płakał przy moim łóżku szpitalnym, ale wtedy był pewny, że śpię. Pamiętam jak ściskał moją dłoń i mówił niewyraźne słowa, pociągając nosem. Prawdopodobnie się modlił.
Teraz, gdy zakładał obrączkę przyniesioną przez Jaxona, mogłam dostrzec łzę, która po-kryjomu spływała od policzka po brodę, na końcu roztrzaskując się na ziemi.
Wesele było chyba najlepszą imprezą w moim życiu. Po prostu rewelacyjne, ale miałam wrażenie, że minęło zbyt szybko. Możecie się śmiać lub nie, ale tak było. Nigdy nie byłam typem imprezowiczki, więc niewiele w życiu przeżyłam. Mój ojciec, brak czasu i choroba od zawsze mnie we wszystkim ograniczały. Tym razem spróbowałam alkoholu i wytańczyłam się za wszystkie czasy! Najpiękniejszym tańcem był wspólny mój i Justina. Nie mieliśmy jednak konkretnego, wyuczonego układu. Razem tańczyliśmy już wolne tańce wystarczająco dużo razy, by móc powołać się na instynkt. Darcy mówiła, że wyglądaliśmy "per-fe-kcyj-nie, więc jej wierzyłam.
Nad ranem, gdy wszyscy goście powoli się rozchodzili i na niebo rozjaśniało się, postanowiliśmy już udać się do hotelu, gdzie mieliśmy spędzić swoją noc poślubną. Niebo tego poranka było piękne. Przełamywało się w kolorach różu, żółtego, delikatnie fioletowego i niebieskiego. Stojąc na balkonie z Justinem u boku, zakochiwałam się w tym widoku. Chłopak obejmował mnie od tyłu, udolnie radząc sobie z spódnicą mojej sukienki i nic nie mówił. Patrzył w tym samym kierunku co ja i po prostu milczał. Nie była to nieprzyjemna cisza. Była błoga.
Później stopniowo pozbywaliśmy się ubrań, popijając szampana i ulegając grze wstępnej. Byliśmy blisko, bardzo blisko. Nie spieszyliśmy się, ponieważ mieliśmy tyle czasu ile chcieliśmy i zapragnęliśmy w jak najlepszy sposób skonsumować nasze związek, tym razem będąc już pełnoprawnym małżeństwem z planami na przyszłość i głową pełną marzeń oraz nadziei. Gdy było po wszystkim i moje ciało jeszcze przyjemnie drżało, rozmawialiśmy o wszystkim. Mówiliśmy czego od siebie oczekujemy, jak chcemy, by wyglądała nasza rodzina. Nie myśleliśmy o tym co złe i, że lada dzień mogę umrzeć. W jego ramionach zapominałam o tym jak okropna była moja sytuacja. To najlepsze co mogło się wydarzyć.
Justin poinformował mnie z nutką strachu w głosie (bał się, że będę zła), że kupił nam mały domek z ogródkiem i basenem. Nie byłam zła, że podjął decyzje zupełnie sam (no prawie sam. Pomogła mu Pattie i Darcy). Rano od razu tam pojechaliśmy. Justin trafił w dziesiątkę! Domek był bardzo rodzinny, cały biały i wokół ozdobiony mnóstwem kwiatów. Przednie ściany były obrośnięte liśćmi i różowymi kwiatami, które rosły gdzieniegdzie. Byłam zauroczona samym jego zewnętrznym widokiem. W środku był jeszcze piękniejszy, tam również dominował kolor biały i drewno.Justin wniósł mnie przez próg,całując mnie zaraz po tym. Byłam bardzo szczęśliwa, że wyglądał właśnie tak, ponieważ raz mu wspominałam o takim wystroju. Nie było tam wiele pomieszczeń. Domek miał dwa piętra, ale po dosłownie kilka pomieszczeń na poziomie. Na parterze była kuchnia, całkiem nowoczesna, ale zachowano tam akcent białego i brązowego drewna, salon z beżową kanapą, dużym telewizorem, kilkoma doniczkami , które wisiały na ścianie, wielką biblioteczką koloru białego i tapetą z ptakami na jednej ścianie. Żyrandol był czarny, nowoczesny. 
W domu znajdowały się dwie łazienki. Jedna na górze, druga na dole. One również były z jednej strony tradycyjne, ale z drugiej nowoczesne. Dominowała tam czerń i biel. Obydwie były do siebie bardzo podobne.
Na górze znajdowała się nasza sypialnia, która była cała oszklona i, która była wyposażona w osobną, małą łazienkę i balkon z dwoma fotelami i stolikiem. Łóżko było podobne do tego w hotelu, tyle, że żeby dojść do niego, trzeba było wejść po schodkach na pewnego rodzaju (ogromną) półkę.
Dwa pokoje stały w pewnym sensie puste. Nikt ich nie zamieszkiwał. Wszędzie znajdowały się różowe i fioletowe kwiaty. W wazonie w salonie, w koszykach na ścianach i doniczkach na balkonie. Nawet w łazience.
Nie jest sposób opisać piękna tego domu, ponieważ zajęłoby to zbyt wiele miejsca i zeżarłoby dużo czasu, a to chyba teraz nie jest najważniejsze.  Czułam się ogromnie szczęśliwa tym wszystkim. Zarzuciłam mu ręce na szyję i wpiłam się w jego usta.
-Dziękuję- szepnęłam, kładąc mu głowę na ramię i przypatrując się ścianie, pustej ścianie, gdzie jak później się dowiedziałam- będzie wisiało nasze ogromne zdjęcie ślubne.
wkrótce dom zapełnił się milionem różnych zdjęć. Wisiały one na ścianach, leżały w ramkach na szafkach. Mamy mnóstwo zdjęć. Nigdy o tym nie wspominaliśmy, ale robiliśmy ich wiele- w każdym możliwym momencie, dlatego teraz mamy ich tak dużo. Zauważyłam, że to właśnie Justinowi najbardziej zależało na tych fotografiach. Piękne wspomnienia zatrzymane na kawałku kartki, zamrożone.
*

Od naszego ślubu minął równy tydzień. Mieliśmy już kilku gości. Wszyscy byli  zachwyceni wyglądem domu i naszym pomysłem ze zdjęciami. Kiedy goście nas odwiedzają, a pogoda nam sprzyja, zabieramy ich do naszego małego ogrodu, gdzie zwykle jemy obiad, ciasto, lub pijemy kawę wśród kwiatów, słuchając śpiewu ptaków.
W ciągu tego tygodnia  miałam dwa ataki. Lekarz powtarza, że moje serce staje się coraz słabsze. Z dnia na dzień coraz trudniej jest mu poprawnie funkcjonować i spełniać swoją anatomiczną funkcję.
Nie płaczę, nie histeryzuje; nie chce, by Justin, który i tak jest poddenerwowany, martwił się jeszcze bardziej. Co prawda w środku toczę bitwę sama ze sobą i ze swoim własnym nieuchronnym strachem, ale na zewnątrz pozostawałam twarda niczym głaz, podtrzymując na duchu chłopaka. Może to on powinien podtrzymywać na duchu mnie, ale żyje z tą chorobą na tyle długo, że w pewnym sensie przyzwyczaiłam się do myśli o śmierci i o tym, że jest ogromna szansa na to, iż odejdę troszkę wcześniej niż moi zdrowi znajomi (co nie oznacza, że nie bałam się. Prawda jest taka, że byłam przerażona).

Najgorszy okres w moim życiu miał miejsce  dwa tygodnie po naszym ślubie. Pamiętam, że szłam wtedy z Justinem do kościoła( po naszym ślubie przyrzekliśmy sobie, że będziemy chodzili razem częściej do kościoła) i dostałam ataku tak ogromnego i tak bolesnego jak jeszcze nigdy. Najpierw poczułam ból, który przypuszczam był podobny do rozrywania klatki piersiowej. Nie mogłam złapać głębokiego oddechu; raz na czas mogłam wciągnąć trochę powietrza, robiąc tym płytki oddech, a potem zemdlałam.
Nie wiem ile trwało zanim obraz całkowicie mi się zamazał i straciłam przytomność.
                                                                             *

Witam Was wszystkich, kochani x
Było mi jakoś wyjątkowo trudno napisać ten rozdział.  To są takie przełomowe sytuacje, które przypominają mi, ze coraz większymi krokami zbliżamy się do końca i to chyba dlatego mam taką "blokadę".
Proszę o komentarze! Aha i czytając wcześniejsze komentarze myślę, że dyzo z Was doszło już do tego jak chcę zakończyć opowiadanie, ale ćśś, jeszcze nie wszyscy skumali hahahah
Zapraszam Was na bloga koleżanki--> klik . Nie jest to opowiadanie, ale blog, gdzie możecie poznać opinię dziewczyny na temat ff i przy okazji poznać jakieś nowe historie.
Do następnego x @twerkonjosh